Jak często używamy pojęcia „znak”?  Często. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że bardzo często. Gdy jednak pada pytanie – co to jest znak, zapada krępująca cisza. Muszę pozbierać myśli, uporządkować, wybrać definicję, zgrabną, efektowną, ale którą? Co jednak gdy pojawią się wątpliwości? Nie ma powodu. Przecież to proste. Proste?! Nie, nie jest proste.

Ten, wydaje się drobny brak wiedzy, to jedna z wielu przyczyn decydujących o tym, że projektowanie komunikacji wizualnej nie jest zajęciem łatwym.

W literaturze problemu można spotkać wiele definicji znaku. Różnią się one między sobą niejednokrotnie w znacznym stopniu. Wszyscy autorzy tych definicji zgadzają się co do jednego – z pojęciem znaku wiążą się ogromne wątpliwości. Powstał zresztą odrębny dział filozofii, którego domeną jest głównie pojęcie znaku. Niestety niewiele problemów to wyjaśniło, za to pojawiły się nowe. …Pojęcie znaku pozostawione samo sobie jest niesłychanie mętne i płynne. Każda rzecz może być uważana za znak i żadna rzecz nie jest sama przez się znakiem. Wszystko zależy od umowy zawartej z góry.[1]Mieczysław Porębski – Sztuka a informacja, Wydawnictwo Literackie Kraków, 1996, s. 14-15

Co zatem ma zrobić pragnący znaleźć wsparcie dla swej twórczości, która wszak nie przewiduje czasu na wnikliwe studia. Funkcjonuje sformułowana nie wiadomo przez kogo (Charles William Morris?) definicja – „znak to jest coś, co zastępuje coś innego, czego w tym miejscu i w tej chwili nie może być”. Brzmi to jak kalambur, jednak, o paradoksie, nie jest pozbawione sensu.

Pytanie, w jakim stopniu poszerza to wiedzę o istocie znaku? Myśl powyższą nieporównanie bardziej serio wyraża następny cytat.

W sposób ogólny można prowizorycznie zdefiniować „znak” jako przedmiot spostrzegalny zmysłowo, utworzony lub używany przez pewnego „nadawcę” po to, by dzięki pewnym swym własnościom wywołał w pewnym „odbiorcy” myśl – wyobrażenie, pojęcie, sąd lub pewne ich połączenie – o przedmiocie innym niż on sam. …Nie każdy „znak” wywołuje myśl o przedmiocie innym niż on sam.[2]Mieczysław Wallis – Sztuki i znaki, PWN Warszawa 1983, s.31

Kolejna definicja łączy pojęcie znaku z sygnałem. W języku potocznym termin sygnał jest często używany zamiennie z terminem znak i symbol, jednak w słownictwie komunikacji wizualnej sygnał ma bardzo ścisłe i techniczne znaczenie. Odnosi się on do stanu energii przekazywanej  z jednego układu fizycznego do drugiego…. Sygnał może stać się nośnikiem znaków, jak w przykładzie telegrafu lub spektrogramu dźwięku. …Gdy na znaku drogowym przedstawiony jest graficznie zakręt, to wpływa on na zachowanie kierowcy zanim dojedzie on do zakrętu: kierowca zwalnia i przygotowuje się do pokonania zakrętu. Przykład ten wyjaśnia definicję znaku podaną przez Morrisa, jako bodźca, zastępującego inny bodziec nieobecny w danym momencie.[3]Martin Krampen – Znaki i symbole w komunikacji graficznej, IDEE – WFP ASP w Krakowie, 1978, s. 9-11

I wreszcie cytat kolejny – mój ulubiony. Pochodzi z głośnej w swoim czasie książki Umberto Eco – Imię róży. Czyż to nie zaskakujące – w literaturze beletrystycznej definicja znaku! Więcej nawet – definicja percepcji wzrokowej. Ten smakowity fragment mieści się na pierwszych stronach tej powieści. Zanim jednak go przytoczę należy pokrótce opisać jak Eco wplótł, zdać by się mogło, odległy problem w niewątpliwie kryminalny wątek książki.

Otóż narrator wspomina swe młode lata i czas gdy ze swym mentorem, niezwykle uczonym mnichem przybywa z tajną misją do pewnego klasztoru. Wjazd poprzedza zdarzenie, które staje się pretekstem popisu mądrości, przenikliwości, a dzisiaj powiedzielibyśmy dedukcji Brata Wilhelma. Na drodze naszych bohaterów pojawia się grupka mnichów poszukujących zbiegłego rumaka Brunellusa, cenną własność przeora. Ścigający zostają zgrabnie naprowadzeni na jego trop. Wywołuje to zrozumiałe osłupienie nie tylko owych ścigających konia mnichów, ale i samego Adsy, narratora książki. Wszak Wilhelm konia nie widział, a jednak wie gdzie go szukać.

Tego dnia nie mogłem utrzymać języka na wodzy i raz jeszcze zagadnąłem go o wydarzenie z koniem. – Jednak – rzekłem – w chwili, kiedy odczytywałeś na śniegu i na gałęziach ślady, nie znałeś jeszcze Brunellusa. W pewnym sensie ślady mówiły ci o wszystkich koniach tego rodzaju. Czyż nie powinniśmy więc powiedzieć, że księga przyrody przemawia do nas jedynie przez esencje, jak nauczają liczni znamienici teologowie? – Niezupełnie, mój drogi Adso – odpowiedział mistrz. – Zapewne, ten rodzaj odcisków na śniegu określał mi, jeśli chcesz, konia jako verbum mentis, i to samo określałyby, gdziekolwiek bym je znalazł. Ale odciski znalezione w tamtym miejscu i tamtej porze dnia powiedziały mi, że przechodził tamtędy przynajmniej jeden z koni możliwych. A zatem znalazłem się w połowie drogi między przyswojeniem sobie pojęcia konia a wiedzą o koniu poszczególnym. A w każdym razie to, co wiedziałem o koniu ogólnym, dane mi było ze śladu, który był szczególny. Mógłbym powiedzieć, że w tym momencie byłem więźniem między szczególnością śladu a moją niewiedzą, która przyjęła dosyć przejrzystą formę idei powszechnej. Jeżeli widzisz jakąś rzecz z daleka i nie pojmujesz, co to jest, zadowolisz się stwierdzeniem, że chodzi o ciało przestrzenne. Kiedy zbliżysz się, określisz je jako zwierzę, chociaż nie będziesz jeszcze wiedział, czy to koń, czy też osioł. Kiedy znajdziesz się już blisko, będziesz mógł powiedzieć, że to koń, choć dalej nie będziesz wiedział: Brunellus czy Favellus. I dopiero kiedy znajdziesz się dostatecznie blisko, zobaczysz, że to Brunellus (albo ten koń, a nie inny, jakkolwiek byś go postanowił nazwać). I będzie to wiedza pełna, poznanie rzeczy poszczególnej…  Tak samo pojęcia, których używałem przedtem, żeby przedstawić sobie konia jeszcze nie widzianego, były czystymi znakami, podobnie jak znakami pojęcia konia były odciski na śniegu; a znaków oraz znaków znaków używa się tylko wtedy, gdy brak jest samej rzeczy.[4]Umberto Eco – Imię róży, PIW Warszawa 1988, s. 34-35

Eco w swej krótkiej (urokliwej) teorii wyjaśnia prawie wszystko. Jednak niektóre cechy, nie tylko znaku, nadal wymagają głębszego wyjaśnienia.

(Ilustracją podstawowych pojęć z komunikacji wizualnej niech będą trzy transparentne „kartki” w trzech kolorach. Symbolizują fundamentalne dla tej dziedziny znaczenia. Nałożenie ich na siebie i powstające wypadkowe tego zabiegu, to kolejne trzy pojęcia. Wiadomość z sygnałem tworzą znak. Sygnał z medium, to oznaka. Dopiero wszystkie trzy „kartki”, trzy składowe, trzy warstwy, dają w rezultacie pojęcie „komunikatu”.)

 

Przypomnę – sygnał, to stan energetyczny mogący stać się nośnikiem informacji. Wiadomość niech będzie myślą, sformułowaną w intencji przekazu. Medium to materialna postać przesłania – komunikatu. Komunikat z kolei, to twór, będący rzeczywistym, materialnym nośnikiem informacji – wiadomości, tak w sensie semantycznym jak i przede wszystkim finalnym efektem koncepcji projektowej. W tym znaczeniu każdy efekt pracy projektanta byłby komunikatem. Ma on, w zależności od okoliczności, różny stopień komplikacji, złożoności. Zarówno piktogram jak i książka są komunikatem. Ten drugi jest nieporównanie bardziej złożony, zbudowany z szeregu elementów, również komunikatów. Książkę można nazwać agregatem komunikatów. Ostatnim elementem schematu jest oznaka. Oznaka to emitowany przez medium sygnał nie będący nośnikiem wiadomości. W oznace relacja sygnału i medium jest efektem kodu przyczynowego.

Z ruchu chmur po niebie można wnioskować o kierunku wiatru, jednak w tej informacji nie ma niczyjej intencji by taka właśnie informacja do nas dotarła. Jednak nie należy z definicji oznaki wysnuwać wniosku, iż jest to fenomen mało istotny. Obserwacja wspomnianych chmur i wielu zjawisk pokrewnych to istota meteorologii, która z kolei dostarcza informacji jakże niezbędnych wielu dziedzinom naszego życia. Innym przykładem „wykorzystywania” oznak jest medycyna – diagnoza lekarska w znacznym stopniu opiera się na sygnałach wysyłanych przez nasz organizm. Ból czy wysypka, to efekt uboczny stanów chorobowych. Tropy zwierząt należą również do oznak, jednak nie powstały po to by ułatwiać myśliwym zdobycie trofeum.

Na szczególną uwagę zasługuje miejsce (i wynikające z niego konsekwencje) znaku. Ten sygnał, niosący wiadomość (zakodowaną), został pozbawiony swej materialności. Stał się tworem mentalnym. Nadal pełni swą funkcję, elementu pośredniczącego w komunikacji, jednak gdzieś na poziomie pojęcia w percepcji. Nadawca podejmując intencję skomunikowania się z odbiorcą, myśli o przesłaniu pojęciami i powiązanymi z nimi obrazami. Pragnie by odbiorca zobaczył te obrazy – znaki. Odrębną rzeczą jest jakich obiektów, przedmiotów użyje by najlepiej uaktywniały określone ślady pamięciowe odbiorcy. Wybór ten nastąpi na prawach kodu znanego i akceptowanego przez obie komunikujące się strony. Zastosowane obiekty to komunikaty. Zarówno znak, jak i komunikat to obiekty intencjonalne – świadomie wyselekcjonowane zarówno ze względu na treść przesłania, wiedzę o odbiorcy jak i wszystkie towarzyszące komunikacji okoliczności.

Sad – jest już przełom lata i jesieni. Stoję pod jabłonią. Na gałęzi, tuż przede mną, wisi jabłko. Podchodzi moja żona. Zrywa jabłko – trzyma je w ręce. Piękny, dojrzały, pachnący owoc. Czuję, że ma ochotę je zjeść, ale miast to zrobić, podaje go mnie. Przez głowę przelatuje myśl – Ewa, Adam i Raj. Muszę zrobić plakat!

(W tym miejscu należałoby czytelnika odesłać do lektury – Aktywność wizualna człowieka, Jana Młodkowskiego. Gorąco polecam tę książkę, bo została napisana z myślą o naszym zawodzie.)

Do momentu pojawienia się tego jabłka na mym plakacie było ono tylko owocem. Dopiero intencja użycia czyni z niego znak. Przy okazji – znaczenie tego plakatu nie wynika li tylko z faktu, iż jabłko pełni funkcję znaku. Znacząca jest konfiguracja rąk – kobiecej w geście podającym jabłko i męskiej, która za moment to jabłko przyjmie. Istotny jest ten komunikat, a nie jabłko które przez krótki moment tam w sadzie było znakiem. Pojawiając się w mej głowie, wywołując z pamięci pojęcia, a wraz z nimi nici skojarzeń, które postanowiłem przesłać innym w postaci komunikatu – plakatu.

Wydaje mi się, że takie interpretowanie pojęcia znaku i komunikatu pozwala prościej tłumaczyć szereg zjawisk z zakresu komunikacji wizualnej.

Poszukując pomocy w dziedzinach takich jak teoria informacji czy semiologia, chwilami odnoszę wrażenie, że badacze tych kierunków dają się ponieść przedziwnej potrzebie ogarnięcia swymi teoriami wszechrzeczy. Jest to swoisty totalitaryzm – wszystko jest informacją – wszystko jest znakiem. Jeśli można było by uznać, iż wszystko jest (lub w pewnych okolicznościach może być) informacją, nie sposób twierdzić, że wszystko jest znakiem. Intencja nadawcy czyni z przedmiotów znaki. Inaczej – fakt, iż odbiorca dostrzegł w tym przedmiocie znak dopiero konstytuuje go w tym charakterze. Jeszcze lepiej gdy nastąpi spotkanie dwóch intencji – nadawcy i odbiorcy. Co jednak gdy odbiorca dopatrzył się znaków tam gdzie ich nie było, bo nie było niczyją intencją by stały się znakami? No cóż, uprzedzałem, że komunikacja wizualna jest dziedziną skomplikowaną, choć nasze oczy, a zwłaszcza oczy użytkownika zdają się temu przeczyć.

(Mieczysław Wallis posługuje się pojęciem znaku umownego niesamodzielnego. Znaki umowne niesamodzielne to obiekty nie wywołujące myśli o przedmiotach innych niż one same. Nie są znakami „czegoś”, mogą jedynie posłużyć do budowy znaków czegoś. Tym samym przestają być zwykłymi przedmiotami bo takich nie ma, są znakami niesamodzielnymi.)

Schemat, który za chwilę przedstawię, pozwoli mi zrekapitulować rozważane zjawisko. Przyporządkowywanie wiadomościom odpowiednich sygnałów określamy mianem kodowania. Odbywa się to na zasadzie konwencji, umowy, mniej lub bardziej powszechnie akceptowanej, a zarazem identyfikowanej. Zatem system odpowiednio zestawionych wiadomości (informacji) i sygnałów nazywamy kodem. Kody są związane z pojęciem kontekstu i kręgami kulturowymi. Przedstawiona czynność (kodowanie) jest jednocześnie powoływaniem do życia znaków – swoistych substytutów pojęć. Nadawanie znakom materialnej struktury (oblekanie w medium) jest działaniem, które w pewnych konkretnych okolicznościach można nazwać projektowaniem. W efekcie powstają komunikaty.

Kodem jest system znaków drogowych. Wiadomości – „ostry zakręt w prawo” – przypisano komunikat w postaci planszy (medium), na której system barwnych plam i linii ma ostrzec przed zagrożeniem, które jeszcze w tym momencie nie występuje, ale za chwilę nastąpi.

Pragnę przypomnieć, iż w proponowanej przeze mnie interpretacji procesu komunikacji znak jest pojęciem mentalnym poprzedzającym powstanie komunikatu.

Komunikat jest obiektem o wielowarstwowej strukturze. Warstwa podstawowa ma charakter semantyczny. Wynika to z faktu, że zawiera wiadomość – myśl o konkretnej treści. Druga, warstwa syntaktyczna, zawiera znak, określa relacje pomiędzy informacją a sygnałem. O systemach znaków mówi się jedynie w sytuacji sprecyzowanych relacji pomiędzy poszczególnymi elementami systemu. Relacje te rzutują na decyzje wyboru medium. Warstwa pragmatyczna określa praktyczne zasady funkcjonowania komunikatu. W przypadku znaków drogowych mogą to być ich fizyczne właściwości, takie jak wielkość.

(W tym miejscu przydatna jest wiedza ze wspomnianej już Aktywności wizualnej człowieka Jana Młodkowskiego.)

Jestem świadom ryzyka jakie wiąże się z propozycją interpretacji znaku jako obiektu mentalnego. W różnych fazach formułowania myśli (w intencji ich przekazania), zwłaszcza w fazie wstępnej, jawią się nam one w formie pojęć, a więc ogólnej wiedzy o klasie „myślanych” obiektów. Znaki są właśnie dla mnie formą uogólnionej wiedzy o komunikacie jaki pragnę zrealizować. Znak zawiera wiadomość, nie może jednak zawierać precyzyjnych dyspozycji jakie określają komunikat. Gdyby nie przyjąć tego założenia, znak z definicji będzie czymś co zastępuje coś.

Główny problem semiologii komunikatów wzrokowych polega na tym, w jaki sposób może nam się zdawać, że znak graficzny lub fotograficzny, nie mając żadnego elementu materialnego wspólnego z rzeczami, jest jednakowy z rzeczami.[5]Umberto Eco – Nieobecna struktura, Wydawnictwo KR Warszawa, 1996, s. 128-137 Proponuję by oderwać znak od rzeczy, a przypisać go pojęciom. Natomiast z rzeczami łączmy komunikat. Być może kolejny cytat pomoże jeszcze dobitniej wyłożyć mą myśl. …rozporządzamy nieskończoną liczbą sposobów przedstawienia konia, sugerowania go, przypominania grą światłocieni, symbolizowania kaligraficzną kreską, charakteryzowania z drobiazgowym realizmem, a jednocześnie denotowania konia stojącego, biegnącego, na trzech nogach, na dwóch, jedzącego lub pijącego ze spuszczonym łbem itd …tysięczne sposoby narysowania konia nie są przewidywalne…[6]ibidem

Czy koń, o którym myślę, ma nieskończoną liczbę znaków, czy raczej ten jeden który odpowiada wizerunkowi jaki mam na myśli, „mam w głowie”.

Pan Tadeusz XIV – Jerzy Panek

Milion książek pod tytułem Hamlet jest milionem przedmiotów fizycznych, stanowiących jednak tylko jednego Hamleta, powtórzonego milion razy. Na tym polega różnica między symbolem, to jest cząstką informacji, a jej materialnym nośnikiem.[7]Stanisław Lem – Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie Kraków, 2000, s. 172  Komunikat jest materialnym nośnikiem znaku.

W cytatach powyższych pojawiły się dwa pojęcia wymagające wyjaśnienia. Pierwsze wiąże się z tak zwanym trójkątem semantycznym. Autorami owego trójkąta są Ogden i Richards. Jest to kolejny element związany z pojęciem znaku i komunikacji, wywołujący niekończące się dyskusje i interpretacje, chwilami dość zagmatwane. Każdy znak coś denotuje i coś konotuje… Dobrym wyjaśnieniem koncepcji trójkąta semantycznego wydaje mi się to, co na ten temat pisze Eco: W niektórych systemach semantycznych nazywa się denotacją symbolu (znaku J.N.) klasę rzeczy realnych, na które rozciąga się użycie symbolu („pies” denotuje klasę wszystkich rzeczywistych psów), a konotacją całokształt cech, które mają zostać przypisane pojęciu komunikowanemu przez symbol (konotacją wyrazu „pies” byłyby właściwości zoologiczne, za pomocą których nauka odróżnia psa od innych ssaków).[8]Umberto Eco – Nieobecna struktura, Wydawnictwo KR Warszawa, 1996, s. 53

(Chcę wspomnieć, że i przed nimi pojawiały się podobne interpretacje problemu – należy tutaj przywołać de Saussure’a i jego definicję – znak składa się z signifiant i signifié.)

Prawda jakie to proste. A przecież są i takie znaki, które mają swe odniesienie za to nie mają przedmiotu odniesienia. Jednorożec, nieistniejące, wyimaginowane zwierzę w sposób oczywisty nie może posiadać przedmiotu odniesienia, a jednak słysząc to słowo, widzę tę istotę, ba widząc jej wizerunek wiemy o czym mowa. Tak więc znak denotuje pojęcie, a konotuje przedmiot?

Kolejne wymagające wyjaśnienia pojęcie to symbol. Tu pojawia się jednak szerszy problem, a mianowicie klasyfikacja znaków. Zacząć jednak muszę od wyjaśnienia niejasności i niekonsekwencji jakie powstały w wyniku przyjętego przeze mnie założenia, iż znak należy pozbawić jego materialności. Tym samym należy zaniechać stosowania zwrotów takich jak znak graficzny, czy znak firmowy, przynajmniej w rozumieniu dotychczasowym. Próba forsowania tej koncepcji i odejścia od dotychczasowego rozumienia pojęcia znak niewątpliwie wywołałoby spore zamieszanie. Myślę, że można przyjąć dwie wersje pojęcia znak; pierwsza, mentalna, zastrzeżona dla dyskursu teoretycznego, i druga w jej dotychczasowym, potocznym znaczeniu związanym z praktyką.

Należałoby jednak wrócić do pojęcia „symbol”. Myślę jednak, że w tym momencie skończę, bo artykuł i tak jest zbyt długi, zapewne nużący czytelników. Zatem czas zamilknąć. Jeśli jednak okaże się, że materia jaką poruszyłem jest interesująca, obiecuję ją kontynuować w dalszych numerach LINII.

Przypisy   [ + ]

1. Mieczysław Porębski – Sztuka a informacja, Wydawnictwo Literackie Kraków, 1996, s. 14-15
2. Mieczysław Wallis – Sztuki i znaki, PWN Warszawa 1983, s.31
3. Martin Krampen – Znaki i symbole w komunikacji graficznej, IDEE – WFP ASP w Krakowie, 1978, s. 9-11
4. Umberto Eco – Imię róży, PIW Warszawa 1988, s. 34-35
5. Umberto Eco – Nieobecna struktura, Wydawnictwo KR Warszawa, 1996, s. 128-137
6. ibidem
7. Stanisław Lem – Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie Kraków, 2000, s. 172
8. Umberto Eco – Nieobecna struktura, Wydawnictwo KR Warszawa, 1996, s. 53