Rysowanie koni weszło mi w nawyk, tak mi właściwie sama ręka chodzi, linie układają się w końskie pyski, zady, kopyta w pędzie i spoczynku.  Zdarza się, że usadzam na grzbiecie jeźdźca. Muszę przyznać, że rysuję konie schematycznie i właściwie zawsze podobnie, nie znając anatomii końskiej, są więc raczej pokraczne i do prawdziwego konia z krwi i kości w gruncie rzeczy mało podobne.

Końskie kształty opętały mnie w Uffizi przy „Bitwie pod San Romano” Paola Ucella i od tej pory przemykają pomiędzy notatkami w zeszytach, szkicownikach i na płótnach pod byle pretekstem. Chciałam, żeby wizerunki konia pojawiły się i na towarzyszących tekstowi ilustracjach. Uczyniłam więc rycerza bohaterem niniejszego felietonu. Jeśli rycerza, to rzecz jasna Don Kichota.

Nie będę rozpisywać się o tym, że książkę o bohaterze mojego szkicu przetłumaczono na ponad 80 języków, że jest najczęściej po Biblii tłumaczoną książką, o mnogości opracowań, interpretacji i odwołań, ani o tym, że w 2017 roku najwięksi aktywni pisarze z całego świata – laureaci nagród Nobla, Bookera, Pulitzera – uznali „Don Kichota” za najlepszą książkę w historii.

Nic dziwnego — pisze Nabokov — że poczciwy rycerz dobrze się miał i mnożył się, jak świat długi i szeroki, by wreszcie wszędzie po równi czuć się u siebie: czy to jako postać karnawałowa na festynie w Boliwii, czy jako abstrakcyjny symbol szlachetnych, lecz pozbawionych kręgosłupa aspiracji politycznych w dawnej Rosji. (V. Nabokov, „Don Kichote”, Pismo Literacko-Artystyczne nr 2, 1986, s. 124)

Fascynujący jest ten dialog, jaki rozgrywa się na przestrzeni wieków. Spotyka się w nim myśl filozoficzna, sztuka i literatura. Twórcy, myśliciele, czytelnicy w różne strony pociągają za ręce i nogi Don Kichota. Mój bohater w swym obłędzie pełen jest godności i wdzięku i jakże bliski mi jest w swoim szaleństwie! Jako osoba o zdrowych zmysłach, jasno zdaję sobie sprawę z delikatności ludzkiej psychiki. W sytuacji losowej w jakiej – my ludzie – znaleźliśmy się, a jest to sytuacja szczególna, wrzuceni w sam środek złożonego i niepojętego kosmosu, o krok jesteśmy od obłędu.

Don Kichot z moich obrazów (3 płótna z 2017 roku) jest niepodobny do poprzednich, ani współczesnych mu Don Kichotów. Osoba błędnego rycerza jest bliska pisarzom, malarzom, filozofom, bo uosabia mądrość niepewności, mądrość wieloznaczności. Czy mogę ufać temu, co widzę i słyszę, czy szukanie istoty rzeczy kiedyś się kończy, czy może życie jest po prostu ciągiem interpretacji, czy jest prawda i czy jest jedna, czy w reprezentacji rzeczy można zobaczyć rzecz samą.

Ta książka dziś, dla nas – wyraża pewną niezmiernie aktualną, a nawet groźną myśl, mianowicie myśl do głębi indywidualistyczną – iż każdy ma inną, własną rzeczywistość, a świat w każdym inaczej się załamuje. (Felieton opublikowany w Kurierze Porannym 1 kwietnia 1935 roku)

Czy przekonanie o realności własnego świata czyni go realnym, czy możemy mieć do siebie tyle zaufania, by wierzyć temu co widzą nasze oczy i słyszą uszy? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że rzeczy są takie, jakimi się wydają. Wierzę swoim zmysłom. Może dlatego, że ewentualność istnienia innego niż się wydaje lub nieistnienia, czy też istnienia w Matrixie, nie mieści mi się w głowie. Dla własnego spokoju psychicznego zakładam, że piszę to, a kolory, które widzę, choć są właściwie światłem (tu rzecz zaczyna się komplikować) istnieją naprawdę i mogę je nazwać. Pewność o świecie czerpię wyłącznie z prywatnego, wewnętrznego przekonania popartego życiowym doświadczeniem.

Don Kichot był wariatem. Niejednokrotnie w literaturze przedmiotu wykazywano, że miał słuszne intuicje, sądząc, że świat jest bardziej skomplikowany, niż się wydaje. Wariactwo Don Kichota nie było głupie. Sam rycerz zresztą mógł się pochwalić wiedzą i elokwencją, a jedyne, czego mu brakowało, to poczucie rzeczywistości. W większości to, co widzi Don  Kichot, to nie halucynacje. Wiatraki z którymi walczy, nie przybierają w jego oczach kształtów olbrzymów. Jest jednak przekonany, że nie może dowierzać swoim zmysłom.

To, jak interpretujemy rzeczywistość, zależy w dużej mierze od reguł, kodów i konwencji, które przyjmujemy po to, żeby nie zgubić się w tej rzeczywistości. Oddajemy się codziennym czynnościom, jak gdyby nigdy nic, chociaż czujemy jak mózg obija się o ściany głowy, która jest dla niego za ciasna.

Bądźmy ostrożni! To, że obraz rzeczy powstał nam w głowie w takim a nie innym kształcie, nie znaczy przecież, że rzecz taka właśnie jest w swej istocie. Każdy zobaczy obraz inny, w zależności od tego, co już wcześniej w życiu widział, czego się dowiedział, co przez lata formowało jego intelekt, wrażliwość. Niech nie zwiedzie nas drewniana konstrukcja wiatraka! Czy mamy wystarczającą wiedzę o jego „wiatrakowatości”?

Na pierwszej stronie mojego felietonu znajduje się ilustracja konia. Jako autorka zapewniam, że narysowałam jedynie połowę konia. Zwierzę nie ma prawych kończyn i ma tylko jedną stronę pyska. Ale czy jego „koniowatość” możemy zakwestionować? A może Don Kichot miał rację?