A może bój? Bo już tu jest. Wiadomo było, że przyjdzie na nie czas, ale fantazja była w tym wypadku chyba przyjemniejsza od jej ziszczenia. Sztuczna inteligencja robi się coraz bardziej bezczelna, wchłaniając kolejne umiejętności i rozgaszczając się we wszelkich dziedzinach aktywności twórczych, zarezerwowanych do tej pory dla ludzi. Wgryza się coraz głębiej w rynek pracy, na którym twórcy wizualni i tak nie mają łatwo, uczestnicząc w szczurzym wyścigu o zarobki i rozpoznawalność. W tym wyścigu pojawił się nowy zawodnik – gra nieuczciwie i start ma lepszy niż najlepiej urodzeni szczęściarze.

Jedną z nowych, nieznanych dotąd rozrywek jest zgadywanka, którą można by uznać za pokrewną sławnego Testu Turinga. Różnica w tym, że nie konwersacja ma rozstrzygnąć, czy mamy do czynienia ze sztucznym rozumem, lecz obraz. Oko zaczyna z dużą podejrzliwością obserwować napotkane w sieci grafiki, analizując je niemal piksel po pikselu w poszukiwaniu artefaktów. Takie błędy mogą zdradzić proweniencję danego wizualnego wytworu i ujawnić, czy wyszedł spod ręki istoty wyposażonej w mózg białkowy, czy może jest efektem bezwysiłkowego automatyzmu algorytmów. Ta różnica jest zasadnicza i decyduje o tym, czy mamy do czynienia ze sztuką, czy też nie. Mimo podobieństwa, czy wręcz formalnej nierozróżnialności, nie jest to kwestia trywialna.

AI-art może „cieszyć oko” w równym stopniu, co prace największych wymiataczy, którzy swoje umiejętności szlifowali latami, dochrapując się wreszcie własnego, niepodrabialnego jak odcisk palca, języka. Odbiorca nie dość czujny łatwo da się zwieść – jak ktoś, kto uwierzył, że na czacie rozmawia z prawdziwym człowiekiem, a nie z zaawansowanym botem. Trudność tej zgadywanki urosła w ostatnim czasie do tego stopnia, że bez znajomości kontekstu i źródła obrazu odbiorca skazany jest na domyślność – a ta jest zawodna i ograniczona osobniczym „przygotowaniem”. Obraz wytworzony sztucznie zdradza niekiedy nadmiarowa ilość palców u „sportretowanej” postaci. Wydaje się jednak, że są to błędy dziecięcego wieku AI, które wyeliminuje nieuchronny rozwój tej młodej w końcu technologii. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że weszliśmy i tu w fazę wyścigu zbrojeń pomiędzy zamkniętym w czaszkach ciałem neuronowym a tym, które bezmyślnie mieli dane gdzieś w magicznej Dolinie Krzemowej. Ludzki umysł z jego kapryśną i dającą się łatwo zwieść percepcją jest zaś in the long run skazany na porażkę.

I tu znów wypływa na powierzchnię budzące niepokój i błagające o odpowiedź pytanie: czy AI-art jest Art? Czy można mówić w tym wypadku o Sztuce i traktować wytwory AI-artu na równych prawach, co wytwory rąk i umysłów ludzkich (bez względu na ich jakość, klasę czy unikatowość)? Odpowiedź może być tylko jedna i stanowcza: NIE! Chyba, że za sztukę uznamy zbiór obrazków służących jako „uciecha dla oka” – w takim wypadku faktycznie nie miałoby większego znaczenia, czy wypluje je algorytm, czy wyjdą spod czyjegoś pędzla. Jeśli jednak Sztuka ma być nie wytwórstwem mniej lub bardziej udatnej chałtury, a formą k o m u n i k a c j i, wówczas AI musi przegrać na samym starcie – bez względu na to jakich nieznanych Boschów, Rembrandtów czy przynajmniej Beksińskich by nie spłodziło.

O żadnej komunikacji i rozmowie pomiędzy umysłem sztucznym i powstałym naturalnie na drodze biologicznej nie może być mowy, dopóki AI nie wyjdzie ze swojej fazy niemowlęcej i nie zabłyśnie weń iskra świadomości. Na obecnym etapie rozwoju artificial artis nie jest niczym więcej jak kalkulatorem, produkującym w sposób całkowicie bezrozumny i nieintencjonalny obrazy – na życzenie ludzkiego klienta. A intencjonalność jest tu kluczowa. AI nosi coraz bardziej przekonującą ludzką maskę, ale wciąż nie posiada własnego imperatywu – własnych zachcianek, pragnień, musów, ciekawości i jako takie jest lodowatym generatorem kontentu, dlatego śledząc ścieżkę plamy czy kreski na cyfrowym obrazie, nie podążamy, jak ma to miejsce w przypadku dzieł ludzkich, za czyjąś myślą. Don’t get me wrong, wśród wytworów ludzkich nie brakuje dzieł tworzonych z równą bezrozumnością, co te wygenerowane przez sztuczną inteligencję, ale powyżej pewnego pułapu zadziać się mogą cuda. Nawet całkowicie abstrakcyjny zbiór form i kształtów może stać się nośnikiem treści – niezwykle cenna niteczka porozumienia między autorem a odbiorcą jest w taką pracę wpleciona.

Pewną słabością AI-artu wydaje się fakt, że opiera się na machine learning, będąc tym samym skazaną na te informacje, które zostaną weń wtłoczone. Żeby „namalować” dzieło w danej konwencji, AI musi w pierwszej kolejności przyswoić sobie moc podobnych obrazów. Efekty takiego „szkolenia” są często imponujące, jednak widać, że wykroczenie poza imitację maniery danego autora jest już czymś ponad możliwości. Póki co, AI stwarza dzieła dobrze udające prace znanych autorów, lecz nie stwarza nowych, nieznanych artystów o dystynktywnym stylu. Ci wciąż muszą najpierw zostać urodzeni przez samicę człowieka i nabyć w toku dorastania plastyczne umiejętności.

Łatwo się domyślić, że wkroczenie na podobną ścieżkę imitacji jest jak otwarcie Puszki Pandory, stając się prawdziwym koszmarem z zakresu praw autorskich. Karmienie algorytmów pracami nieżyjących od dawna klasyków jest dość niewinną zabawą, trudno jednak się dziwić, że artystom żyjącym wcale nie jest do śmiechu. Wayne Barlowe, popularny ilustrator science fiction i fantasy, odpowiedzialny za creature design dla takich filmów, jak Avatar czy Harry Potter, tak pisze na swoim instagramowym profilu:

„Having been „sampled” I do take this seriously. While I’ve seen some beautiful AI images, I recognize the threat this shiny, new object represents to hard-working creatives who, in an already highly competitive market, are most certainly going to lose work to this new trend. (…) It affords potential clients the opportunity to sidestep hiring artists. Full stop.”

Dodając na koniec:
„Not progress, piracy. Not a tool, a threat. Not creative, lazy. Not original, sampled. Not art, algorithm.[1]https://www.instagram.com/p/CmJbooFOaeX/?utm_source=ig_web_copy_link [data dostępu: 24 stycznia 2023]

I choć pobrzmiewa w tym pewna przesada, trudno się nie zgodzić, że dla projektantów, ilustratorów i całej rzeszy artystów, zatrudnianych przy mniejszych lub większych projektach medialnych, zagrożenie jest ogromne. Marzeniem byłoby postawienie jakiejś legislacyjnej tamy, która mądrze wycelowanymi regulacjami ograniczyłaby szaleńczy pęd AI tak, aby pracownicy branż kreatywnych ucierpieli w jak najmniejszym stopniu. W przeciwnym wypadku zadziałają brutalne prawa wolnego rynku i jeśli taniej będzie „zatrudnić” sztucznego artystę, kapitaliści tak właśnie zrobią – bez względu na to, jak odtwórczy i pozbawiony oryginalności będzie wytwór takiego „pracownika”. Ma on w końcu niemało zalet – nie musi być zatrudniony na pełny etat, nie trzeba płacić za niego składki zdrowotnej i last but not least nie zapisze się do związków zawodowych. Tą drogą wyjątkowo kapryśny czynnik ludzki może zostać wyeliminowany.

Można zaryzykować przypuszczenie, że ćwiczone latami – czy to w prastarych akademiach sztuk pięknych, czy to we własnej pieczarze z pomocą tutoriali – umiejętności manualne odgrywać będą coraz mniej istotną rolę w branżach kreatywnych. AI pracuje, obficie nakarmione pracami już powstałymi w ciągu całych wieków istnienia ludzkiej kultury i możliwości archiwizacji jej wytworów. Algorytm połknie wszystko, nabywając coraz to nowe skile, zawstydzając tym największych wirtuozów pędzla, areografu czy rysika. Wydaje się, że artysta wkroczył tym samym nieuchronnie na ścieżkę ku staniu się przede wszystkim k u r a t o r e m treści, porządkującym i archiwizującym urodzone w generatywnych, w pełni zautomatyzowanych procesach obrazy. AI-art tylko tym sposobem może zostać wyniesione do rangi sztuki – stając się półproduktem do dalszych przetworzeń lub jako cyfrowe ready-made. „Gotowiec” staje się komunikatem poprzez kontekst miejsca, przestrzeni, sąsiedztwa i przez akt wyboru, wyłuskania z nieskończenie gęstego fraktala sztucznie generowanych treści. Prawdziwie cenione będzie zatem nie formalne wirtuozrstwo, ale mądre wykorzystanie wszelkich „ułatwiaczy”, kryjąca się za sięgnięciem po dane narzędzia myśl, konceptualne uzasadnienie dla podobnego „wyręczania się”.

Przerażać może nagłość, z jaką zaraza AI-art rozprzestrzeniła się w ostatnim czasie, ale potępianie tego nowego narzędzia w czambuł nie ma większego sensu. AI jest nieuchronną konsekwencją rozwoju technologicznego, którego pojawienie się było od dekad wyczekiwane. AI nie przyniesie jednak zmierzchu sztuki, jak mogłoby podpowiadać czarnowidztwo. Przeciwnie – sztuczna inteligencja i jej wytwory mogą być jak potrzebne nam ostrogi, mające wytrącić ze stanu samozadowolenia i pobudzić do nowego skoku w nieznane jeszcze wyżyny kreatywności. Zatem drżyjcie twórcy łatwych kiczydeł, produkujący taśmowo miłe oczom, lecz beztreściowe obrazeczki – dobre nad kanapę i pod kolor dywanu. Nie jesteście już potrzebni – i bardzo dobrze!

Przypisy   [ + ]