Agnieszka Kwiecień: Owianym tajemnicą początkiem Twojej, aktualnie prezentowanej w galerii Bunkier Sztuki, wystawy był sen, który nie daje Ci o sobie zapomnieć już od dłuższego czasu.

Justyna Mędrala: Tak, przyśnił mi się mniej więcej trzy lata temu. Właściwie to była seria snów. W pierwszym z nich pojawił się centaur witający grupę moich znajomych. W innym wulkan, który wybuchł w Brazylii, dokładnie w Rio de Janeiro: z hotelu widziałam całą panoramę miasta ze słynnym Chrystusem. Lawa doszła do trzydziestego piętra, na którym przebywałam, zalała cały pokój oraz moje łóżko. Pamiętam ostatnie sceny z mojego życia i oddechy pod przykrywą kilkumetrowej warstwy lawy i pyłu. W kolejnym śnie, który stał się główną inspiracją do pracy nad wystawą, pojawiła się maszyna. Akcja toczyła się w tonacji czerni i bieli, a tłem dla obrazów były powtarzające się dźwięki. Wspinałam się na górę, która stawała się coraz większa, a ja coraz mniejsza. Aby nie spaść, wbijałam paznokcie w strukturę masywu, ale mimo to ciągle zjeżdżałam ze zboczy. I gdy już udało mi się osiągnąć wierzchołek, nagle, równocześnie, pojawił się męski głos wypowiadający słowa: „maszyna była pod takim wrażeniem, że sama na siebie spadła” i obraz tej maszyny.

AK: Gdy pojawiła się propozycja wystawy, przypomniałaś sobie o snach?

JM: O maszynie opowiadałam wielu osobom jako o czymś kuriozalnym i bardzo pociągającym. Gdy zaczęłam myśleć o wystawie w Bunkrze, skoncentrowałam się na samej danej mi przestrzeni: czym jest?; jakie daje możliwości?; praca z jakim materiałem byłaby dla niej odpowiednia? Zobaczyłam w jej sklepieniach kształt czaszki, więc pomyślałam, że mogłaby to być bardzo osobista wystawa o czymś, o czym wiem tylko ja. Klatka schodowa prowadząca do tej przestrzeni skojarzyła mi się z małżowiną uszną, więc doszłam do wniosku, że schodzimy tak, jakbyśmy wchodzili do głowy.

To jest wystawa o niemożności przekucia w materię tego, o czym się myśli, o czym się śni, co pojawia się w głowie. Symbolem bariery pomiędzy głową a światem zewnętrznym (wrażeniem wewnętrznym a światem rzeczywistym) stała się kurtyna. Podzieliłam przestrzeń na dwie części i jedną zasłoniłam. Ta niewidoczna jest poświęcona tajemnicy i wyobraźni.

AK: I wybrałaś jako odpowiednie tworzywo do pracy wosk?

JM: Chciałam pracować z woskiem już dwa lata temu, mniej więcej wówczas, gdy poznałyśmy się na wystawie Mocne stąpanie po ziemi w katowickim BWA. To na nią chciałam zrealizować pierwszą pracę z wosku, jednak to nie doszło do skutku. Teraz wosk powrócił. Pracowałam z nim przed wernisażem w Bunkrze cztery miesiące i powstały między innymi: klatka schodowa zabudowana ze 120 modułów i kurtyna, także złożona ze 120 elementów, dwa razy większych niż moduły umieszczone na klatce. Przytaczam liczby związane z technologicznym aspektem procesu twórczego, gdyż skala dzieła jest dla mnie bardzo ważna.

AK: Kurtyna oddziela dwa światy: wewnętrzny (w Twojej głowie, wypełniony obrazami, które tam się zjawiają) i zewnętrzny (definiowany i odczuwany m.in. na podstawie obrazów, które pojawiają się przed Twoimi oczami). Czy dostrzegasz nieadekwatność tych przestrzeni, nieprzystawalność ich obrazów, niemożliwość właściwego porozumienia? Widzowie są zawsze na zewnątrz, a Ty docierasz tam i tu.

JM: Czuję, że większy dostęp mam do świata wewnętrznego niż zewnętrznego. Na przykład, doskonale pamiętam sen i kształt maszyny, ale nie potrafię go odwzorować materialnie. Nie potrafię też od początku do końca opowiedzieć fabuły snu, mimo że pamiętam wszystkie jego etapy. Natomiast od odbiorcy oczekuję, że będzie sobie trochę sam konstruował opowieść  dzięki tej wystawie.

AK: Maszyny nie można zobaczyć. Czy ona naprawdę jest za kurtyną? Czy symbolizuje twórczy czy raczej destrukcyjny proces?

JM: Jest, jednak jest to obiekt, który dostałam podczas pracy nad wystawą i tylko przypomina wyśnioną maszynę. Jest to, stojąca na gigantycznym statywie od kamery z lat sześćdziesiątych, lampa. Myślę, że raczej góra, a nie maszyna jest czegoś symbolem. Wspinanie się na nią, cały czas trochę pod prąd, trochę wbrew sobie jest podobne do twórczości artystycznej, która (nie wiem, czy w ogóle powinnam o tym mówić) w moim przypadku jest nieopłacalna materialnie. Wykonuję swoje dzieła z wewnętrznej potrzeby, dla procesu i tych wartości, których wtedy doświadczam, a których nie daje mi żadna inna aktywność życiowa. Aby tworzyć, „normalnie” pracuję, a na sztukę przeznaczam swój wolny czas. Zresztą, chyba jednak wielu artystów tak robi.

AK: Podczas całego okresu trwania wystawy przekształcasz ją. Nie przedstawiasz widzowi gotowych prac. Ta procesualność, jak sądzę, jest tutaj dla Ciebie bardzo istotna?

JM: Procesualność jest odpowiedzią na przebieg snu. Pojawił się jednej nocy, ale później przez trzy lata próbowałam rysować maszynę i odwzorować jej wygląd. Praca z materiami, które wybieram, jest dla mnie zawsze ekscytująca i czasochłonna. Rozpracowywanie wosku i poznawanie jego potencjału jest złożonym i przez to nie nudzącym mnie procesem, zatem skoro wystawa trwa ponad cztery miesiące, to jest to dobry czas, aby dalej pracować w galerii i rozwijać wystawę tak, jak kreował się sen już po samym przyśnieniu się. Gdy zwiążę się z jakimś materiałem lub tematem, mam często poczucie, że to, co uzyskałam w danej chwili jest niewystarczające, że jeszcze jest dużo do zrobienia. Zresztą takie też było założenie tej wystawy – bycie w budowie. Na przykład, dzięki temu, że przeniosłam pracownię do galerii, wszystkie rysunki od początku do końca mogły powstać na miejscu.

AK: Laboratorium pracy artystki w piwnicy…

JM: Marzy mi się zrobienie takiego projektu… Choć właściwie ta wystawa przed otwarciem tak wyglądała. Jak laboratorium, przez które ciągle ktoś się przewijał.

AK: Dlaczego rysujesz świeczką?

JM: Jest to najbardziej efemeryczny sposób rysowania. Dym szybko znika i by zatrzymać  jego fizyczność, czyli sadzę, trzeba pochylić podłoże. Dym ulatuje tak, jak wspomnienie czy sen. Jest niematerialny, a z drugiej strony zostaje po nim mocny ślad.

AK: Pracując z naturalnymi substancjami, działasz trochę jak alchemik, który stara się odkryć ich tajemnicze właściwości lub energię. Zajmowałaś się już węglem, mydłem, teraz woskiem. W jaki sposób je wybierasz?

JM: Staram się dojrzeć w nich potencjał, który nie jest związany z ich podstawowymi właściwościami. W węglu odkryłam jego migotliwą strukturę, pracując nad projektem o kosmosie. Bardzo ważny okazał się wówczas dla mnie fakt, że węgiel krąży wszędzie we Wszechświecie i wszystko spaja, jest w każdym organizmie. W innej pracy węgiel miał znaczenie jako materia, która powstała z obumarłych cząstek organizmów żywych. Mydło wpadło mi w ręce przypadkowo: wracając z pracowni do domu musiałam szorować ręce po pracy z węglem. Miałam dużą kostkę szarego mydła i bardzo mnie zainteresowało to, jak brud wrzyna się w strukturę mydła. Zaczęłam je więc szlifować i robić z niego malutkie obiekty, o bardzo szlachetnej formie, niesamowicie cyzelowane. Potem łączyłam mydło z wodą oraz różnymi chemikaliami i opracowałam recepturę na zawiesinę, która po rozgrzaniu i wylaniu na zimną powierzchnię staje się bardzo twarda. W ramach wystawy Destrukcyjne tendencje w galerii Aristoi mydło posłużyło do stworzenia opowieści o oczyszczaniu ciała i głowy oraz wnętrza z różnych emocji, które się pojawiły w ostatnim czasie w moim życiu. Prace, które wtedy wykonałam przypominały fragmenty skóry o bardzo delikatnej strukturze, cienkiej i transparentnej.

AK: Z jakimi materiami planujesz pracować w najbliższym czasie?

JM: Myślę, że najbliższe dwa lata to będzie czas mydła i wosku.

AK: Na wystawie znajdują się dwa czarne koła, małe i duże. Bardzo piękne obiekty zrobione z wosku. Kojarzą mi się z czarnym słońcem, więc tajemną wiedzą dostępną tylko wybranym.

JM: Te czarne koła to wizerunki Księżyca, który odbija światło słoneczne w nocy. Jest więc związany z porą snu. Mała Ciemna strona Księżyca miała być modelem, bozzetto do wykonania dużej Ciemnej strony Księżyca. Model jest bardzo mocno reliefowany, bardzo lekki i cienki. Duża Ciemna strona… jest około 20 razy większa i waży 26 kilogramów. Jednak, gdy powstawała, po wylaniu gorącego wosku na matrycę okazało się, że obiekt jest „sobą”, mówiąc potocznie. Kopiowanie jest związane z samą strukturą tej wystawy: próbuję skopiować wyśniony wizerunek maszyny, używając cały czas jednego czarnego punktu do rysowania.

AK: Multiplikacja.

JM: Tak, i są te multiplikowane moduły: na klatce schodowej i w kurtynie. W przypadku tej wystawy, powtarzalność pewnych działań jest związana z potrzebą powielania i materializowania wyobrażonego przedmiotu.

AK: Czy pozwalasz sobie na wykorzystanie przypadku? Ciemna strona Księżyca ma na przykład, mimo pięknej wyszlifowanej powierzchni, pęknięcie w środku.

JM: Tak dzieje się przy każdym projekcie. To właśnie był przypadek, który od razu zaakceptowałam. Wylewałam około 30 kilogramów cennego, gorącego wosku do matrycy, która mogła się rozszczepić, bo była zrobiona z dwóch różnych materiałów (ze stali i PCV). Po wylaniu wosk zaczął powoli stygnąć. Było to niesamowite zjawisko. Miałam matrycę z piękną, czarną, pachnącą cieczą. Byłam bardzo zadowolona, że udało mi się osiągnąć gładką powierzchnię, kiedy ona nagle pękła. Okazało się, że z powodu różnicy temperatur w pomieszczeniu wosk stygł nierównomiernie. Jednak ujęło mnie to wejście w głąb niemal płaskiej rzeźby, które nagle się pojawiło.

AK: Na wystawie umieściłaś także dziwny trójnóg, wyglądający jakby znalazł się tu przypadkiem. Czym właściwie jest, po co jest? 

JM: Trójnóg jest zarówno stojakiem pod dzieło, jak i osobną pracą. Sam jednak nie może ustać bez podpory. Ma stworzyć kształt ostrosłupa, nawiązując kształtem do góry ze snu. Podtrzymuje pracę Nawigacja sali, która jest prostopadłościanem zrobionym z wosku o takich samych proporcjach jak przestrzeń galeryjna. W Nawigacji cały czas rzeźbię – wydłubuję miejsce ukrycia maszyny w galerii. Trójnóg niepodtrzymywany rozjeżdża się, podobnie jak maszyna spada, będąc pod wrażeniem.

AK: Interakcja z odbiorcą jest dla Ciebie ważna?

JM: Tak, tak, bardzo. Tutaj z odbiorcą spotykam się, gdy pracuję. Przychodzi ktoś i rozmawiamy o wystawie i o snach, którymi inni dzielą się ze mną.

 


Rozmowa odbyła się przy okazji wystawy Justyny Mędrali Maszyna była pod takim wrażeniem, że sama na siebie spadła prezentowanej w Galerii Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki w Krakowie w dniach 28.01 – 18.06.2017.