Mam nieodpartą ochotę rozmawiać z Tobą językiem Twojej książki, zapytać Cię: Jak tam Twój Projekt? „Followujesz” jego recepcję? Czy te recenzje i wywiady są jego częścią? Jak to jest wydać pierwszą książkę, którą równocześnie wbijasz kij w mrowisko?

Tak, obserwując recepcję mojej powieści, coraz wyraźniej widzę, że jest ona także tytułowym projektem. Nie spodziewałam się tego! Wiele sytuacji, które dzieją się w recepcji Projektu, mogłoby się równie dobrze wydarzyć w mojej powieści. Cały czas pozostaję w świecie tej książki, ponieważ co kilka dni wychodzą nowe teksty, recenzje. Nie mogę od tego uciec. Czasami kiedy się stresuję, a akurat nie wypełniam wniosków o nowe projekty, uciekam w prace manualne jak malowanie doniczek czy przesadzanie kwiatków. To jest jedyne wyjście z sytuacji bycia ciągle komentowanym i odbieranym.

Sam tytuł książki jest zabawny, chyba również autoironiczny. Wszyscy są teraz zaangażowani w jakieś projekty. Ja sama dostałam tę książkę od chłopaka w prezencie i od razu pomyślałam, że to jest prztyczek w nos. Książka jest też Twoim projektem nie tylko literackim, ale też w pewien sposób konceptualnym i performatywnym.

Jak wpiszesz hasło „projekt” w wyszukiwarkę, to wyskakuje milion podpowiedzi: projekt życie, projekt domu, projekt wystawy, Projekt Lady, projekt wniosku. Przez ten tytuł książka grzęźnie w internecie. Większość pisarzy szuka oryginalnych, skomplikowanych tytułów dla swoich powieści, żeby wykluczyć powtarzalność. Książka z tytułem, który jest pojedynczym słowem, jest trudna do wyszukania, uzyskania widoczności w wyszukiwarce i sprzedaży. Tym tytułem chyba zaskoczyłam mojego wydawcę, bo to taki koszmarek dla dystrybutorów. To działanie na przekór mechanizmom komercyjno-rynkowym, co dobrze wchodzi w dialog z projektowym światem tej książki.

Słowo „projekt” nic nie znaczy, może dotyczyć wszystkich dziedzin życia, jest nadużywane, jest pustym znakiem, w który można wlać wiele znaczeń. Analogicznie Twoja książka pozostaje niedopowiedziana, alegoryczna, dlatego wiele środowisk odnajduje w niej swoje odbicie. Hipsterzy, freelancerzy, grupy kreatywne, a nawet niektórzy mówią, że jest to książka o pracy w korporacji. Jaka była Twoja intencja?

Jak wiele osób zauważyło, w książce ani razu nie pada słowo sztuka. Był to celowy zabieg. Nie ma tam słów: sztuka, kurator, artystyczny. Starałam się stworzyć figury, które będą bardzo pojemne, dlatego mamy: Instytucję, Wielki Projekt, Głównego Merytorycznego. Moją intencją było wyjście poza recepcję świata sztuki. Nie chciałam, żeby była ona czytana tylko przez sto osób, czyli wąskie środowisko sztuk wizualnych. Zależało mi na trafieniu do szerokiego grona odbiorców. Chciałam stworzyć uniwersalną opowieść, ale nie byłam pewna, czy to zadziała. To, że książka jest czytana i tak szeroko komentowana, wynagradza mi wszelkie inne trudności.

Według mnie to diagnoza współczesnego życia, „projektozy”, naszej kultury pracy. Muszę przyznać, że bardzo mnie śmieszyła, ale też miejscami irytowała. Nie da się przejść obok niej obojętnie. Zastanawiam się, czy obserwacje zawarte w książce wynikają z Twojej autopsji?

Funkcjonując w środowisku sztuk wizualnych, osłuchałam się języka, którym rozmawiają ze sobą artyści, kuratorzy, galerzyści. On mnie równocześnie zafascynował i przestraszył, dlatego uczyniłam z niego głównego bohatera książki. Zauważyłam, że często był to pusty potok słów. Nie byłam pewna, czy za tym ciągłym prezentowaniem projektów za pomocą setek pięknych słów i dyskursów coś się naprawdę kryje. Współczesny język wielu branż bardzo się zunifikował, dlatego nie zdziwiło mnie odczytanie książki w kontekście korporacji. Dziś wszystko, w tym świat sztuki, jest podporządkowane rynkowi. Praktycznie wszędzie obowiązują projekty, aplikacje, granty i konkursy. Ponadto kiedy wchodzi się w dane środowisko, zaczyna się mówić jego językiem, z czasem on zaczyna dominować i tworzy karykaturalne sytuacje. W pewnym momencie nie wiadomo już, czy coś się za nim kryje, czy jest to jałowa gadanina sprowadzona do pewnych schematów. W język sztuki wkradł się jakiś głęboki absurd, z którego czasem zdajemy sobie sprawę, krytykując podpisy dzieł w MOCAK-u czy internetowe generatory tekstów kuratorskich. To smutne i śmieszne zarazem. Chciałam oddać tę śmieszność w mojej książce. Jej bohaterowie cały czas coś mówią, ale nic z tego nie wynika, nie wiadomo, o czym są ich projekty, czy mają jakąkolwiek wartość. To opowieść o świecie, w którym jest bardzo mało czasu i bardzo dużo słów i znaków. Doprowadziłam w książce do spiętrzenia tego absurdu, co może być irytujące.

Pewien fragment książki zawierał mnóstwo powtórzeń. Bohaterowie cały czas rozmawiali, powtarzali niby to samo, ale były drobne zmiany, plotki, przeinaczania, które – nie będę za bardzo spoilować – doprowadzają do pewnego nieporozumienia.

Ilość bohaterów jest ograniczona, każdy ma swoje interesy i gierki. Powtórzenia wynikają z tego, że każdy przekształca swoją opowieść tak, aby odnieść korzyść. W każdej bańce, w której jest ograniczona liczba osób i walka o prestiż (bo przecież w sztuce wiecznie nie ma pieniędzy), wszystkie chwyty są dozwolone. Moi bohaterowie grają w taki głuchy telefon, jedna osoba wypuszcza plotkę o Wielkim Projekcie, zmianach w Instytucji, a kolejne przekształcają to tak, że na końcu informacja jest przeinaczona i odbiega od pierwotnego znaczenia. Taka wszechobecna dezinformacja powoduje, że trudno odnaleźć się, zmapować w polu sztuki. Funkcjonując w grupach zawodowo-prywatnych, niełatwo dotrzeć do źródła informacji, do „prawdy”.

Ciekawe są też relacje międzyludzkie przedstawione w książce. W tak małym środowisku jak polski art world istnieją nie tylko relacje zawodowe, ale też są przyjaźnie, romanse, animozje, niedopowiedzenia. Twoje postacie są tak bardzo skupione na swoich partykularnych celach, że stają się wyzbyte wartości, uczuć, pełne nihilizmu.

Chciałam to wyolbrzymić, stworzyć postacie skrajnie egotyczne, skupione na własnym wyglądzie i wizerunku. One cały czas muszą aktualizować siebie i swoje miejsce w świecie, żeby nie wypaść z gry. Miałam nadzieję, że to zadziała terapeutycznie na odbiorcę. Spotkanie z moimi bohaterami zweryfikuje u czytelników ich obraz rzeczywistości. Szczególnie w momencie pandemii, kryzysów, kiedy potrzebne są solidarność i otrzeźwienie. W mojej książce ten bal egoizmu trwa. Bohaterowie nie potrafią budować więzi. Każdy z nich wyładowuje się we właściwy mu sposób. Karol biega, inni piją alkohol czy kompulsywnie skręcają papierosy. Wraz z rozwojem akcji napięcie u bohaterów wzrasta, coraz więcej piją, biegają, wypalają fajek. Kulminacją jest ostatnia scena, w której postacie, że tak powiem, sypią się. Funkcjonowanie w splocie ludzkich interesów, plotek, podsiadania się doprowadza do rozpadu postaci. Chciałam przez to pokazać niezbyt piękną współczesność. Obecnie nie tylko w świecie sztuki młodzi ludzie żyją od projektu do projektu, w ciągłym byciu pod telefonem i mailem. Miałam nadzieję, że po lekturze książki pozostanie w czytelniku refleksja na dłużej.

Bohaterowie Projektu stale się ze sobą porównują. I znów nie jest to domena tylko artystów, ale w ogóle pokolenia „millenialsów” i „zetek”, które robią to bez przerwy dzięki social mediom. W Projekcie ważnym wątkiem jest też lifestyle, czyli to, co sobą reprezentujemy na zewnątrz, w sposobie ubierania się, snobowaniu się jedzeniem.

Lifestyle, sposób życia i tworzenie wizerunku, jest bardzo ważnym motywem tej książki. O bohaterach nie wiemy zbyt dużo. Nie znamy ich przeszłości, historii, rodziny, zainteresowań…

Oni nie mają życia towarzyskiego poza pracą.

Tak, wszystkie relacje tworzą w ramach grupy zawodowej. Na każdym spotkaniu rozmawia się o pracy. To jest teatr! O moich bohaterach wiemy, jaki mają model butów, kurtkę, co jedzą, ale nie wiemy, co czują, co ich gnębi, w końcu jaka jest ich przeszłość. Przecież my też to robimy każdego dnia. Ukrywamy te ciemne i niedoskonałe strony naszego „ja”. Na tak zwanym salonie – podczas promocji książki, na wernisażu albo na imprezie– trzeba się uśmiechać i odpowiadać na pytania: „co robisz?”, „nad jakim projektem pracujesz?”.

Chyba, że robisz projekt o swojej traumie.

Tak! Albo coś jest ukryte, albo przemienione w „projekt”. Istnieje tylko powierzchnia, brakuje możliwości stworzenia głębszych relacji. Wchodzenie głębiej wymaga czasu, wkładu emocjonalnego i wysiłku. Całe pokolenie jest nastawione na indywidualny sukces. W imię pracy często zaniedbujemy kontakty z rodziną, przyjaciółmi. To jest oczywiście przejaskrawione w książce, jednak faktem jest, że żyjemy w ciągłym deficycie czasu. System zmusza nas do tego wyścigu. Każdy ma znajdować się sobą, mamy być zidywidualizowanymi, wyobcowanymi bytami, bo wtedy łatwiej jest nas kontrolować. Dlatego to też książka o maksymalnym rozbiciu więzi.

Powiedziałaś jednak wcześniej, że przez to, że mamy teraz nowe problemy – pandemia, kwestie klimatyczne, walka o prawa człowieka, walka z faszyzmem – książka trochę się zdezaktualizowała. Wśród artystów zaczynają się tworzyć nowe koalicje, coraz ważniejsza staje się kolektywność, odchodzenie od wyścigu szczurów. Jakub Banasiak w magazynie „Szum” zarzucał Ci, że nie zauważasz tego pozytywnego zwrotu w sztuce. Jak byś się do tego odniosła?

Jestem osobą, która kiedy dzieje się coś niepokojącego, wychodzi na ulice. Jest we mnie gniew przynależny temu czasowi i adekwatny do tego, co dzieje się w naszym kraju. Korporacja Ha!Art włączyła mnie w serię rewolucyjnej prozy kobiecej, która jest też prozą gniewu. Myślę, że ta książka dobrze się w nią wpisuje, bo jest manifestacją mojej niezgody. To satyra na mechanizmy świata sztuki i pretensjonalność pewnych zachowań. Chcę innej rzeczywistości, dlatego punktuję indywidualizm i kapitalizm. „Projekt” nie jest „beką ze sztuki”, to książka o współczesności, o problemach i impasie, w którym żyjemy. W mojej książce nie było miejsca na kolektywizm i oddolne inicjatywy. 

Ta powieść jest także o ludziach, którzy mają władzę. Ważnymi postaciami są Adam i Milena, którzy rządzą Instytucją. Są jeszcze z tzw. starego rozdania i to oni decydują o losie młodych bohaterów. Ci zaś muszą się przed nimi płaszczyć, by uzyskać ich względy. Jakub Banasiak sam jest dla mnie Instytucją i człowiekiem dzierżącym władzę przez prowadzenie największego pisma o sztukach wizualnych, bycie starszym ode mnie akademikiem i wydawcą. Jego przekaz był jawnie cenzorski. Od razu zaniepokoił mnie język, jakiego używa. Sformułowania typu „szkodliwa”, „indoktrynerska” itd. kojarzą mi się z przekazem z TVP, więc zapala mi się czerwona lampka. W pewnym momencie wypowiada się w sposób podobny do Karola z mojej książki! Jego tekst, pisany w afekcie, jest dla mnie tylko znakiem tego, że mógł poczuć się dotknięty.

Banasiak zarzuca Ci, że podtrzymujesz narrację o spisku rządzącym światem sztuki, że Twoja książka może podsycać pogardę wobec art worldu. Porównuje Cię z Moniką Małkowską i jej tekstem Mafia bardzo kulturalna.

Absolutnie nie chciałam tworzyć teorii spiskowych! Nie mam takiej mocy. Nie prowadzę krucjaty przeciwko sztuce współczesnej. Przypominam, że moja książka to fikcja, powieść i nie należy jej czytać zbyt dosłownie. Marcel Proust napisał W poszukiwaniu straconego czasu, gdzie w siedmiu tomach ujął krytykę salonu francuskiego, pokazując go jako teatrzyk pozorów. Spora część literatury francuskiej XIX wieku zajmowała się tym tematem i nikt nie zarzuca Proustowi, że zniszczył salony. Powieści nie mają takiej mocy sprawczej!

Na szczęście większość osób czyta Twoją książkę jednak jako alegorię, z przymrużeniem oka.

Trzeba mieć trochę dystansu i umieć się śmiać z siebie. Nie tak dawno ukazały się dużo bardziej krytyczne wypowiedzi o świecie sztuki współczesnej np. film The Square czy Performer Łukasza Rondudy, gdzie literalnie obśmiewano różne patologie art worldu. W mojej książce w ogóle nie ma sztuki. To jest bardziej powieść o przemocowym systemie i o języku, w którym funkcjonujemy.

Chciałabym jeszcze zapytać Cię o to, czy Twój background artystki wizualnej wpływa na to, w jaki sposób piszesz. Jak to się stało, że zaczęłaś pisać?

Pisałam i rysowałam od zawsze, potem poszłam do liceum plastycznego i na studia artystyczne. Równocześnie pisałam do zeszytu czy szuflady. Nie pochodzę ze świata, w którym rodzice mobilizują i chcą rozwijać ukryte talenty dziecka, wysyłają na zajęcia dodatkowe. Nie miałam na tyle pewności siebie, żeby pokazywać moje teksty tacie-poloniście. Obrazki natomiast szybko zostały zauważone przez panią od plastyki, co zadecydowało o wyborze kierunku studiów. Na ASP miałam mnóstwo czasu na eksperymentowanie, pisanie opowiadań czy poezji. Pod koniec studiów mój promotor Waldemar Baraniewski zobaczył przypadkiem moje teksty i zmobilizował mnie do pisania. Wiedziałam, że chcę pisać i publikować, nie rezygnując z bycia w środowisku artystycznym. Życzę każdemu, żeby w jego życiu znalazła się osoba, która bezinteresownie powie „fajnie coś robisz” i da energię do działania.

Z pola sztuki czerpiesz tematy dla swoich powieści, opowiadań. Zastanawiam się, czy wykształcenie w sztukach wizualnych jeszcze jakoś wpływa na Twoją literaturę.

Na pewno! Niedawno myślałam, że być może błędem było to, że nie poszłam na studia humanistyczne, polonistykę, bo wtedy miałabym narzędzia stricte pisarskie. Teraz widzę, że są plusy tej sytuacji. ASP zaoferowało mi inną drogę kształtowania wrażliwości. Jak zauważyłaś, moja książka jest też projektem, działaniem konceptualnym. Gdyby nie to uformowanie artystyczne, bycie w środowisku, oglądanie obrazów, performansów, happeningów, czytanie tekstów, to nie wypracowałabym takiego języka, stylu i nie powstałby Projekt. Artyści piszą inaczej. Często ich literatura jest oparta na koncepcie, eksperymencie. Świat sztuki oferuje tyle ciekawych, inspirujących bodźców. Chciałabym, żeby więcej artystów, krytyków, kuratorów pisało teksty.

Czyli, jak się okazuje, nie tylko interesują się projektami, grantami czy wnioskami, ale też mają coś ciekawego do powiedzenia o świecie.

(Śmiech) Właśnie tak!