Właściwie powinienem napisać o nim już dość dawno. To nie jest najnowsze, świeże odkrycie. Do artystów młodych trudno go też zaliczyć, a awangardą przestaje być właściwie na naszych oczach. Choć z drugiej strony co to znaczy być awangardą w dzisiejszych czasach i jak długo da się nią być? Swą klasyczność przypieczętował nominacją do prestiżowej nagrody Turnera w 2013 roku.

A tak wszystko dobrze szło. Buntownik, outsider, rebeliant. Już nas przyzwyczaił do swej charakterystycznej, „badziewnej” kreski. A i czasy zmieniają się coraz szybciej. To co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia, dziś króluje w galeriach i na salonach. Ale gdy sięgnę pamięcią do momentu gdy pierwszy raz zobaczyłem jego rysunki, to pojawia się wyraziste, mocne wspomnienie, które można by określić: – Przecież on kompletnie nie umie rysować!

Jego rysunki plasują się gdzieś pomiędzy bazgrołami czterolatka, a rysunkami osób psychicznie chorych. Tylko ten podpis nie pasuje, bo tekst razem z obrazkiem tworzą arcyśmieszny tandem świadczący o tym iż autor jest osobą dość mocno nietuzinkową i na pewno nie pozbawioną inteligencji. Celny koncept plus siermiężna forma. Więc on nie umie rysować, lecz jego rysunki są świetne. Skoro tak, to on jednak umie rysować. A co to dziś znaczy umieć rysować? To trochę temat na inną okazję, nie o tym chciałem dzisiaj pisać, w każdym razie śmiem twierdzić i zapewne nie jestem w tej opinii osamotniony, że David Shrigley, bo o nim właśnie mowa, umie rysować i to jak cholera. Jego rysunki są koślawe, krzywe, ohydne, uproszczone, że aż prostackie, nieestetyczne i brzydkie. Są źle zakomponowane, nieanatomiczne, bezczelne, niegustowne, sprośne, czasem wulgarne, obsceniczne, niesmaczne, ordynarne. Są grubiańskie, pospolite, trywialne, obelżywe, karczemne, plugawe, rynsztokowe, przaśne, siermiężne, gminne, bezwstydne, prymitywne, gruboskórne, pikantne, pieprzne, soczyste, niewybredne, nieprzyzwoite, niestosowne, niedelikatne, czasem nieeleganckie, nieparlamentarne, wyzywające, odpychające, świńskie, zbereźne, nieestetyczne, mnóstwo w nich pomyłek i skreśleń, ale są bardzo, bardzo śmieszne. I bardzo pomysłowe. I za to wszystko go kochamy.

Shrigley, jak biblijny Dawid pacnął swoimi koślawymi rysunkami Świat sztuki prosto w oko, załatwił go na cacy swoją małą procą, której siły rażenia pan Świat sztuki zupełnie się nie spodziewał. Niech strzela dalej. Bardzo mi się podoba jego strzelanie.