Projekt Szklarnia to tytuł jednego z moich projektów graficznych. Realizując go inspirowałam się rodzinną, nieczynną już szklarnią działającą prężnie w latach 70., 80.  XX wieku. Równolegle z grafikami warsztatowymi, filmem, papierem czerpanym powstał cykl grafik cyfrowych, a także rozprawa pisemna.

Praca nad tym cyklem skłoniła mnie do poetyckich, refleksyjnych przemyśleń, które najprawdopodobniej nie pojawiłyby się bez podejmowania działań twórczych. Wychodzę z przekonania, że pisanie towarzyszące procesowi tworzenia jest dla mnie szczególne ważne. Słowa spisywane są równolegle z powstającymi obrazami. Tekst staje się niemalże immanentnym działaniem, na równi z kreacją obrazu. Podążając za siecią skojarzeń, biegiem myśli, powstał niejako stenogram tego, co pojawiało się w głowie twórcy. Spisywanie odczuć wynikało z chęci rejestracji tego potoku myśli. Narracja ta nakierowuje odbiorcę na te aspekty, zagadnienia, które mi towarzyszyły. W pewnym sensie zdają się one tłumaczyć i dopowiadać działanie.

Dominika Borek Nieobecności

Jeden z fragmentów pozwolę sobie tutaj przytoczyć.

Tworząc cykl grafik Nieobecności sięgałam po zapomniane rodzinne fotografie, swoiste portrety ogrodników. Fotografie wykonane zostały na tle czy też wewnątrz szklarni. Pochłaniały mnie. Intrygowały. Ożywiająca była siła, z którą do mnie przemówiły. Zaowocowało to graficzną re-interpretacją, operującą świadomie niedoskonałym retuszem. Towarzyszyło mi przy tym pytanie o granice ingerencji: czytelności i nieczytelności działania, poczucie znajdowania i porzucania. Historia widziana już z perspektywy epoki cyfrowej?

Usuwałam ze zdjęć postaci ogrodników. Jakkolwiek dla wielu największa przyjemność płynie z wpatrywania się w twarze, gesty, ubiory, fryzury. Te dają wskazówki dla oglądającego, coś mówią o okresie, z którego pochodzą, sugerują datę wykonania zdjęcia. Są śladem czasu. Och… te towarzyszące ludziom atrybuty, ich wyglądy… są znacznikami. A ci ludzie…? Czy udało im się wydostać poza ramy tego, co oglądam(y)? Poza ten kontekst, w którym patrzę na nich?

Te szklarnie pozbawione postaci osób stają się w pewnym sensie nieme: odebrano im metrykę urodzenia: chwilowo przynajmniej zdają się istnieć poza czasem (mogłyby być równie dobrze obecnie wykonane). Przeniesione w bezczasowość? Ponad-czasowość?

W usuwaniu postaci ze zdjęć: mistyfikacja? Może naturalna kolej rzeczy?

Sztuka się skończyła… Koniec przedstawienia. Zejście ze sceny, pozostawiające po sobie… (nie)dopowiedziane kwestie. Drastyczne wyprowadzenie, ingerencja w przestrzeń zeskanowanego zdjęcia: w tym próba wyproszenia aktorów, by móc ujrzeć samą scenografię, miejsce dramatu. Jakby ono miało odtąd odgrywać rolę…

Ta szklarnia niczym opuszczona scena.

Czy znaczy, że pusta?

Opustoszała?

Może coś takiego jak nieobecność w samej rzeczywistości nie istnieje? Każde miejsce, nawet puste, zapełniamy pojęciowo. Podmiot przemyśliwujący czym jest (nie)obecność coś odczuwa, coś przeczuwa, nawet gdy milczy…

Dominika Borek z cyklu Nieobecności

W opuszczonej szklarni: martwe pole? puste? milczące? niewyrażające? niewymowne? Trzeba było je uzupełnić. Zamaskować! Scalić z otoczeniem. Trzeba było je załatać postacią krajobrazu, otoczeniem, by nie wyzierała pustka, ciemność, czerń kurtyny. Jak opatrywanie rany? W zawieszeniu, zatrzymaniu… często człowiek zdaje się być… (nie)obecny? Kiedy myślami zasnuty: wybiegający w przyszłość, wędrujący w przeszłości. Może wtedy obecny w tej przestrzeni myśli nad… wokół…?

Pragnienie by widzieć czysto, jakby próbując ogarnąć, zarejestrować wiernie to, co wobec mnie, przede mną się odbywa. Pragnienie zlania się w jedno. Pragnienie jedności. Po rozmycie, nieostrość obrazu – brak skupienia, koncentracji.

Myśl o bezwiednym, neutralnym charakterze rejestracji fotograficznej również jest złudzeniem: obiektyw jest zawsze przecież na coś wycelowany, w którąś stronę zwrócony…

Nawet w tym sensie chęć wyzbycia się siebie: usunięcia siebie, jest niewykonalna. To niemożliwość. Człowiek odczuwa, czuje (siebie): przyrośnięty jest do ziemi, „wyrasta”, „wzięty”, „ulepiony” z ziemi: działa próbując się z nią/sobą zmierzyć, od niej/siebie oderwać, chcący unieść się ponad ziemię/siebie…, mając nad sobą rozpięte niebo: obietnicę wolności? Scena wraca, ponownie jest przeżyta: gdy na nią dzisiaj patrzę. Dzisiaj się w niej zanurzam, dzisiaj ją przetwarzam. Wydłużam(y) trwanie tego spektaklu?

(Nie)obecność jako (nie)istnienie, wyłączenie (się). W tej chęci? możliwości? by (nie)istnieć jest jednocześnie coś samobójczego. Analogicznie pojmowana śmierć. Skończoność bez możliwości wglądu w… Zasłonięcie. Wieko trumny? Studni raczej… żywotny tunel, może czasem łączący? Wglądów? Jeśliby pojmować nieobecność jako zamarcie, martwicę, to jedynie w aspekcie naszej niewrażliwości, braku czułości (światłoczułości?) na… To, co nas spotyka, co napotykamy. Można powiedzieć, że nic samo nie ożywa, póki nie rzucimy na dany przedmiot światła swego zainteresowania. Ożywa wzbudzając nasze wzruszenie. W tym swego rodzaju akt łaski. Bez tego otwarcia się na…, bez-od-czucia – odcinamy się od Światła. Potem pozostawałoby już tylko gnicie. Czasem wysuszenie: w studni bez wody, pragnienia niczym nie mogąc ugasić. Umartwienie też tym jest…

(Rośliny ze swej natury nie mogą się same odciąć.)

To pragnienie, by (nie)istnieć nie musi oznaczać woli samobójstwa. Może jednak być ono pojmowane dwojako: w znaczeniu pozbawienia siebie tchnienia życia, w znaczeniu chęci, by przestać oddychać. Ale też jako próba oddychania czymś, co jest poza mną, nie karmienie się sobą, nie napawanie się swoją o-sobo(wo)ścią, uśmiercenie tego w sobie, co nie pozwala swobodnie oddychać. W tym to sensie odczytać można ewangeliczne słowa: kto chce zachować swoje życie, straci je.

zdjęcie z rodzinnego albumu