Siostra Jarosława Iwaszkiewicza – Jadwinia – trzymała swoje skarby w skrzyni, i czasami pokazywała je bratu, urządzając „rewie” skarbów. Były tam: stare kopiejki, szyszki olszynowe, szklane kule, jedwabne kawałki sukien mamy i rysunki Jadwini. Skarby malutkiego Czesława Miłosza to kolorowy ołówek, znaczek pocztowy z Borneo, (kto do nich napisał?), wiewiórka z dykty, święty obrazek i małpka. Graham Greene miał w pudełku ze skarbami ułańską pikelhaubę z autentyczną kroplą krwi. (Pikelhauba jest to hełm z charakterystycznym szpikulcem).

Moja babcia trzymała rachunki w tekturowym pudełku po bombonierce, o którym marzyłam, by dostać je na skarby. Różne rzeczy wydawały mi się dobrymi miejscami na skarby, szczególnie płaskie puszki. Nie pamiętam jednak samych skarbów. Jakie skarby mają współczesne dzieci? Czy zbierają naklejki, bilety, serwetki lub listy? Albo prospekty! Już chciałam wypowiedzieć ogólny lament nad kulturą nadmiaru, gdy przypomniałam sobie pewne współczesne dziecko, które w skarbach ma  list napisany przez inne dziecko z tej samej klasy: „ciężko mi to powiedzieć kocham cię ale nikomu o tym niemów proszę ja cię kocham ale czy ty mnie? Podkreśl tak czy nie: nie / tak”. Widzimy tu samoświadomość ośmioletniej Autorki, powagę, znajomość konwencji. Ten piękny początek! A wpływ dzisiejszej kultury testów przejawia się w tym jednym „tak – nie”, zaznacz.

Wszelki wypadek

Obecnie zbieranie skarbów jest rzadsze i trwa krócej. Zastąpiła je zbliżona pasja – wyposażanie pudełka survivalowego i awaryjnej walizeczki. Współcześni chłopcy pasjami komponują puszkę survivalową. Optymalizacja i miniaturyzacja takiej puszki może zająć umysł współczesnego chłopca na całe lata. Zawartość staje się coraz mniejsza i lżejsza, a rzeczy układane są coraz ekonomiczniej i racjonalniej. Paracord, codofix, a na końcu – zapałki sztormowe. Jednak miniaturyzacja nie może posunąć się za daleko. Sznurka nie może być za mało. Czy wystarczą cztery zapałki? To wszystko trzeba rozstrzygnąć, używając mikrowyobrażeń przyszłych katastrof.

W końcu ta lekka puszeczka zostaje poddana testom wytrzymałości. Czy się otworzy, jak się nią rzuci? (Trzeba rzucić trzy razy, jak się nie otworzy, test jest zaliczony.)

W dziewczęcej wersji pasja ta występuje jako układanie walizeczki, którą można zabrać ze sobą w razie pożaru albo powodzi. Tu przyjemność polega głównie na decyzjach, co należy uratować, i gdzie trzymać walizeczkę, by zdążyć ją zabrać.

Obie te pasje to źródła niezwykłych i rzadkich form racjonalności, które wyrastają i więdną w umyśle dziecka, jak dziwna i rzadka roślinność. Ile decyzji, wyobrażeń, pół-wyobrażeń, pół-myśli musi zawierać skompletowanie takiego pudełka lub walizeczki!

Kolekcje

Wiele osób pamięta z dzieciństwa układanie i porządkowanie swoich kolekcji. Jest to często żywe wspomnienie, a jego intensywność pochodzi ze skupienia, z jakim to robiliśmy. Segregowanie pocztówek (kwiaty, widoki, Wielkanoc, Boże Narodzenie – choinki, Boże Narodzenie – Święta Rodzina), historyjek z gumy do żucia lub znaczków było bardzo zajmujące. Zbieranie papierków po herbacie lub pudełek po papierosach miało też charakter zdobyczy. Mniej więcej sto pocztówek pozwalało dziecku spędzić tydzień na fascynującej zabawie. Ale jeśli ktoś miał trzy pocztówki trójwymiarowe, również mógł je układać przez tydzień, od ulubionej, do najgorszej. Było to obcowanie z różnymi porządkami i zasadami, które wymagały uzasadnienia. Przyjemność układania pochodziła z koncentracji, a koncentracja z myślenia. I to jest właściwy porządek. Teraz porządek ten jest często odwrócony i zwykle mówi się, że dziecko nie może się skoncentrować. Nie może, bo nie ma o czym myśleć. Nasze dzieci rzadko coś kolekcjonują, i trochę byśmy się niepokoili, gdyby nagle zaczęły zbierać pudełka po lekarstwach. A jednak wraz z zanikiem tamtego świata zanika też cała warstwa pewnej aktywności intelektualnej, która kiedyś zajmowała nas całymi dniami.

Oczywiście „ręka rynku” dba o to, by współczesne dzieci coś kolekcjonowały, nazywa się to „kolekcje”. Można je kupić w całości lub w częściach. Ale to oczywiście nie przynosi tej samej radości: nie ma elementu zdobycia lub przygody, a zbiory są skończone i przewidywalne, aż do przyszłej edycji. W początku kolekcji widać już jej koniec. Współczesne kolekcjonowanie bodźcuje w dziecku zupełnie inne pragnienia: posiadania i całości. Nie uczestniczy w tym los, ani przypadek, ani czyjaś dobroć – jako pewne siły świata, a tylko kaprys i zamożność rodziców. To jedyna metafizyczna siła świata, jaka przetrwała, i od której zależy radość dziecka. (Podobno szczególnie niecierpliwe matki, których dzieci kolekcjonują pluszowe „świeżaki” z Biedronki, które można dostać za punkty za zakupy, kupują od razu całą kolekcję na Allegro. Co oznacza, że albo pracownicy Biedronki wychwytują tę subtelną niszę, albo szczególnego rodzaju handlarze robią kilkanaście razy wielkie zakupy, zbierają pluszaki i wystawiają od razu całość na Allegro. To są oczywiście nowe, fascynujące formy symbiozy kolekcjonerstwa i nerwicy.)

We współczesnych formach kolekcji odebrana jest dzieciom również radość podstawowa – z układania i segregowania elementów, bo często są dodawane gotowe albumy lub klasery. Dziecko myśli tylko o tych pustych miejscach, chcąc je szybko zapełnić. To jest zupełnie inna, mechaniczno-topologiczna, krótkotrwała radość – zapełnianie pustego.

Czy przewidzieli to bracia Panini? Gdy wyobrażam ich sobie na Corso Duomo w Modenie, jak sprzedają prasę w 1945 roku, myślę, że mieli dobre chęci. Giuseppe i Benito – wynalazcy kart i naklejek.

Książki

Ojciec malutkiego Amosa Oza pozwolił mu kiedyś ułożyć książki na półce na swoim regale i wyszedł. Amoz Oz uporządkował je według wielkości – od największych do najmniejszych. Ojciec wrócił i się załamał. Spojrzał na dziecko jak na robala i długo milczał. Potem zapytał: „… czyś ty zupełnie oszalał? Według wzrostu? Czy książki to żołnierze? Jakaś warta honorowa? Parada orkiestry strażackiej?”[1]A. Oz, Opowieść o miłości i mroku, tłum. L. Kwiatkowski, Warszawa 2005, s. 29. Następnie opowiedział synowi, że książki można układać „tytułami, alfabetycznie według nazwisk autorów, według serii i wydawnictw, w porządku chronologicznym, językami, tematycznie, według gatunków, dziedzin, a nawet miejsca wydania.”[2]tamże, s. 29. Odtąd Amos Oz wiedział, jak bogate jest życie, ile jest w nim dróg i możliwości. Porządkował potem swoje dwadzieścia czy trzydzieści książek według różnych kryteriów, poznając uniwersalne zasady kompozycji. Wspomina, że zrozumiał wtedy, co jest normatywne, a co ekstrawaganckie, co jest malutkim odchyleniem, a co niekonsekwencją. Wiedza ta pozostała w nim na zawsze.

Dobrze pamiętam ten dylemat z dzieciństwa – seriami, czy autorami, i ten moment wahania, gdy logika jednej całości zwycięża nad drugą. Autorami wydawało mi się doroślej, seriami – racjonalniej, ładniej i pakowniej. Pamiętam też z czasów liceum pierwszą wizytę u przyjaciółki, która miała Hutnikiewicza pod H, a nie w „dziale o literaturze”, Andrzejewskiego pod A, jak ja, bo wtedy we wszystkich domach były te same książki. Ale oto pod „P” miała Prousta, oraz o książki Prouście: „Proust w oczach krytyki światowej”, książkę Boya o Prouście. To było nagłe i śmiałe przełamanie zasady alfabetycznej zasadą tematyczną. Pamiętam, że ta prosta możliwość wydawała mi się odkrywcza. Był to jak gdyby nowy obraz zarządzania różnymi porządkami, jakaś brawurowa wizja szybkiego rozwiązywania problemów i nowa wizja stosunku do całości. Inna moja przyjaciółka układała w dzieciństwie książki kolorystycznie, ale nie w tęczę, tylko jako ścianę kompozycyjną.

Z czasów bardziej współczesnych mam dwie obserwacje. Nowi mieszkańcy domów na przedmieściach, zwykle trzydziestoletni rodzice, mówią z żalem: „my mamy książki nierozpakowane…”, „u rodziców…”, „w pudłach…”– przez lata. Jest to rewers innej obserwacji: pewien nastolatek wprawiony w gapieniu się na grzbiety książek wracając z imprezy na Białołęce opowiada: tam są książki „dawno niekupowane”: Atlas świata, Poradnik grzybiarza i Kafka.

Są to różne formy zaklętego życia – historia intelektualna w pudłach i Atlas Świata z Czechosłowacją. Przechowywanie i układanie książek zawsze jest czymś więcej, niż tym, czym jest – właśnie formą zaklęcia. W dorosłym życiu ma ono też inne sensy: ostatecznych rozstrzygnięć, pozbywania się złudzeń i tej dziwnej konfrontacji ze sobą – ze swoją formą życia. (Przeczytam kiedyś „Dzieje estetyki chińskiej”? Pójdę kiedyś na grzyby? No chyba nie!) Forma życia może być otwarta lub zamknięta. Otwarta może być z powodu wiary w wielość możliwości lub z  niechęci przed zamknięciem, co bywa postacią lenistwa, zamknięta – z powodu samowiedzy lub dyscypliny. Oczywiście zamknięta jest gorsza: jest mniej marzycielska i bardziej dramatyczna. Jak każdy minimalizm – zawiera nerwicę i smutek, nazywane dla niepoznaki „wyzwoleniem”. Jednak zawsze porządek w bibliotece jest świętem dla dziecięco – ludzkiego umysłu.

Oglądanie

Zanim poukładamy książki, jesteśmy tak mali, że możemy je tylko oglądać. Nawet książkę kucharską, albo jedyny album, jaki jest w domu.

Wiele dzieci w latach siedemdziesiątych godzinami oglądało encyklopedię. Dzieci z lat dziewięćdziesiątych wspominają prenumeratę Reader’s Digest, a dzieci późniejsze – odcinki „Świata wiedzy”. Widzimy tu, jak materia ikonograficzna się powiększa, powiększa, a świat oglądany staje się fragmentaryczny i przypadkowy. Dobrze pamiętam te delikatne cienkie kartki encyklopedii jednotomowej, jak się je starannie przewracało. Potem był moment przejścia na wydanie czterotomowe. To zabawne wspomnienie – ten skok jakościowy, wielka radość! Każdy miał w rodzinie kogoś, kto miał to wydanie.

Pewna moja przyjaciółka wspomina uczucie fascynacji, gdy wpatrywała się – jeszcze w encyklopedii jednotomowej – w zdjęcia chorób skórnych i ludzi różnych ras, codziennie, godzinami. Również Richard P. Feynman siadywał w dzieciństwie u ojca na kolanach, a ojciec czytał mu Encyklopedię Britannica. Malutki Jean-Paul Sartre miał na półkach wielką encyklopedię Larousse’a. Brał poszczególne tomy na chybił-trafił, np. „A-Bello”, „Mele-Po”, i wyobrażał sobie całe krainy złożone z fauny, flory i sławnych ludzi zaczynającej się na te litery. Każdy tom był osobnym światem, zamkniętą krainą rzeczy na „Pr-Z”. Sartre pisze, że to tam znalazł prawdę: prawdziwe małpy w Ogrodzie Zoologicznym były mniej prawdziwe, a ludzie w Ogrodzie Luksemburskim mniej ludźmi, niż małpy i ludzie w Encyklopedii Larousse’a. Najpierw poznał idee, a potem rzeczy, i potem, jak pisze, musiał się z tego idealizmu wyzwalać przez trzydzieści lat. Nam encyklopedia czterotomowa nie wyrządziła podobnych krzywd.

Joanna Olech wspomina (czarno-biały) album „500 lat malarstwa polskiego”, który oglądała z siostrą do upadłego. Dziewczynki omijały tylko obraz „Rzeź niewiniątek”.

Agata Bielik-Robson również wspomina obrazy z albumu malarstwa polskiego, który oglądała w dzieciństwie: „One zostają potem na całe życie: kartka po kartce przewracam w głowie kolejne albumy malarstwa polskiego”. U mnie w domu był rosyjski album Ajwazowskiego – w kółko morze: gładkie lub spienione. To, co oglądamy w dzieciństwie, pozostaje na całe życie, i jest pewien urok w myśli, że coś w nas cały czas ogląda w kółko ten album. Pewien urok, a nawet forma prawdy.

Powszechne ubóstwo wizualne lat siedemdziesiątych miało swoją moc. Potem świat się powoli nasączał, zabarwiał i fragmentaryzował, aż została z tego barwna wizualna magma. W czasach szczęścia pole wizualne naszych dzieci wypełnia to, co wystaje ponad pudła z przeceną w Auchan. Nie wyrządzą te stosy nawet wielkiej krzywdy, bo nasze dzieci książkę oglądają tylko dwa razy. Encyklopedie straciły sens, a świat wiedzy oderwał się od świata obrazu i stracił swoje wizualne granice. Właściwie nie ma przedmiotu, który – z perspektywy dziecka – mógłby symbolizować świat jako całość. Idea całości w niektórych dziedzinach opuściła horyzont intelektualny dziecka, by powrócić w innych zamaskowanych formach. Powraca jako limitowana kolekcja, albo karnet do teatru, w którym zbiera się naklejki, by dostać nagrodę. Jest to wdrożenie dziecka do późniejszego zbierania stempli w kawiarniach i tym podobnych form bodźcowania umysłu małą, ale systematyczną myślą o przyjemności gratis. Dziecięce intuicje całości, zanim zdążą się rozwinąć, zostają od razu zainfekowane pragnieniem topologicznym („zapełnić puste miejsce”), lub pragnieniem nagrody.

Listy

Wspólną przyjemnością dzieci dawnych i współczesnych jest szeregowanie i układanie list ludzi oraz rzeczy duchowych i abstrakcyjnych. Kogo najbardziej lubię? Dzieci miewają listy ulubionych kolegów i lubią te listy porządkować. Mając trzy przyjaciółki można dowolnie je przestawiać wymierzając karę. Najpierw Miranda, potem Charlotte, a na końcu Samantha. (Bo my zawsze jesteśmy Carrie Bradshaw.) Witkacy też układał sobie listy przyjaciół i lubił zmieniać porządek na tych listach, a Jacek Podsiadło przyznał w jakimś wywiadzie, że układa całe listy znajomych, którzy sprawili mu przykrość. Porządki w tych sprawach są najciekawsze – małe ćwiczenia sprawiedliwości.

Małemu Marcelowi – narratorowi „W poszukiwaniu straconego czasu” w dzieciństwie zabraniano chodzenia do teatru, chociaż o tym marzył. Ale znał się na aktorach i pasjami ustalał, kto jest najlepszym aktorem. Pierwszym Got, drugim Delaunay, trzecim Coquelin? Czy Febvre? Ustalenie tej listy, „usprawniało i użyźniało” jego umysł i dawało mu „uczucie rozkwitu i życia”![3]M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, tłum. T. Żeleński (Boy), T.1, Warszawa 1992, s.73, 74.Potrzeba porządku w pewnych dziedzinach i płynąca stąd przyjemność są stałe. W ten sposób dziecko buduje małe aksjologiczne światy, którymi po cichutku zarządza. Obecnie nie dotyczy to tylko dzieciństwa, ale też dzieciństwa przedłużonego do starości, czemu służy facebook. Daj lajka a powiem ci, na ile procent cię lubię. Jak jesteś ładny – od 1 do 10, powiedz dziesięć prawdziwych rzeczy o mnie. Podaj listę dziesięciu ulubionych książek lub piosenek. To są emanacje tych elementarnych pytań, może tylko bardziej bezpośrednie i chwilowe. Opcje „dostać lajka” i „nie dostać lajka” poruszają elementarne doznanie mikroprzyjemności i mikroprzykrości związanej z innym człowiekiem. „Lajki” przedzierają się do tej warstwy w nas, która jest rdzennie dziecinna. Dorosły człowiek jest w ten sposób stale narażony na bodźcowanie w nim tej źródłowej dziecinności,  która w normalnych warunkach powinna być ukryta i chroniona.

Epifanie

Malutkie kolorowe rzeczy: kamyczki, szkiełka, złotka, papierki po cukierkach wyzwalają w dziecku pewien rodzaj percepcji analityczno-mistycznej. Analiza świata wizualnego prowadzi do stanów, które są praformą przeżyć duchowych.

Niektóre dzieci pasjami układają flamastry lub kredki „kolorystycznie”. Najpierw żółte, pomarańczowe, czerwone, bordowe, a po bordowych co? Czy brązowe, jako bliższe bordowym i ciepłe, czy fiolety, jako łagodne przejście do niebieskich, i potem, przez niebieskie – do zielonych? Wtedy brązy – na końcu! Te dylematy zajmowały naprawdę duży kawał dawnego dzieciństwa. Tylko dzieci[4]„Ta właśnie ciekawość, głęboka i radosna, tłumaczy znieruchomiałe i zwierzęco ekstatyczne spojrzenie dzieci w obliczu nowego, czy będzie to twarz, krajobraz, światło, złocenie, barwa, połyskujące materiały…” Ch. Baudelaire, „Artysta, światowiec, człowiek z tłumu i dziecko,” tłum. J. Guze, w: Dzieci; Wybór, opracowanie i redakcja M. Janion i S. Chwin, Gdańsk 1998.mogą patrzeć w ten określony, skupiony sposób, z analitycznym zainteresowaniem benzyną w kałuży, szkiełkiem i kurzem w świetle.

Amos Oz opisuje pewne zdarzenie: „Na dworze w niebieskawym świetle wieczoru dzieci bawiły się w „Dzień dobry ci, królu Lulu”. Boaz i Awner Grillowie wylali trochę nafty na chodnik przed domem. Gdy ostatnie promienie słońca dotknęły niewielkiej kałuży, rozpętał się żywioł barw i zapłonęły tęcze fioletów, brązów, błękitów, turkusów, szarości i ognia. Uwielbiałem tę porę.”[5]A. Oz, Wzgórze Złej Rady, tłum. A. Jawor-Polak, Warszawa 2009, s. 93.U nas w Polsce też kiedyś na stacjach benzynowych były kałuże benzyny i obserwowało się ich metaliczno – różowe wzory.

Niektórym dzieciom niepotrzebne są aż takie efekty. Mogą one patrzeć na drzewo, niebo, ziemię, kamień – godzinami. T.S. Eliot opowiadał o chłopcu, który długo przyglądał się skamielinie muszli morskiej, B. Russell wspomina, jak obserwował w świetle zachodzącego słońca, jak cień domu wpełzał na rosnące za oknem topole. Tomasz z „Doliny Issy” godzinami wpatrywał się w taflę wody. Mindfulness.

Wizualność i marzycielstwo

Rzeczywistość wizualna nigdy nie jest obojętna dla dziecka, a pewne widoki szczególnie pobudzają w dziecku intelekt i marzycielstwo.

Fascynujące jest podobieństwo wspomnień osób, które pamiętają, jak w dzieciństwie wpatrywały się w pewne oświetlone przedmioty. Bertrand Russell oglądał wschody słońca i patrzył, jak „od zachodzącego słońca ziemia staje się czerwona, a obłoki złociste”.[6]B. Russell, Autobiografia 1872–1914, tłum. B. Zieliński, Warszawa 1971, s. 41.

Hans Chrystian Andersen najbardziej lubił wpatrywać się w rozświetlone słońcem liście.

Ingmar Bergman pamięta odblaski słońca w karafce z wodą, blask nocnej lampki, promień słońca wędrujący po zielonym dywanie, i biały talerz w niebieskie kwiatki, w którym odbijało się światło.[7]I. Bergman, Laterna magica, tłum. Z. Łanowski, Warszawa 1991, s. 5. Walter Benjamin wspomina, że leżąc w łóżku liczył „kręgi słońca drżące na suficie”.[8]W. Benjamin, Berlińskie dzieciństwo na przełomie wieków, tłum. B. Baran, Warszawa 2015, s. 80. Malarz Jarosław Modzelewski wspomina, jak długo wpatrywał się w widziany z łóżeczka oszklony święty obrazek, w którym odbijał się ekran telewizyjny. Oglądał telewizję w tym obrazku.

Często to właśnie pamiętamy z dzieciństwa – lśnienie. We wszystkich tych wspomnieniach najważniejsze jest światło i ruch. Fascynują rzeczy świecące, które się poruszają lub dają złudzenie ruchu. Sreberka, złotka, szkiełka, odbicia – narzędzia malutkiej hipnozy. Dlatego zrozumiała jest fascynacja współczesnych dzieci komórkami, tabletami i ekranami komputera – rzeczy te samodzielnie świecą. Czasem są najbardziej świecącym obiektem w polu wizualnym. Chcielibyśmy, by nasze dzieci z powrotem wpatrywały się w migoczące w słońcu liście. Nie wiadomo, jak je zawrócić od światła elektronicznego do rzeczy świecących odbitym światłem słońca. I skąd w nas ta intuicja, że tak będzie lepiej dla nas wszystkich? Przecież nie z wiary w przyrodę, w restytucję jakiegoś naturalnego porządku. Co się dzieje w umyśle dziecka wpatrującego się w liście – jest tajemnicą. Dawni estetycy użyliby takich słów jak „nieskrępowana wolność wyobraźni”. Ale chodzi tu raczej o koncentrację i obserwację rytmów lub ciągłości zmian. Ingmar Bergman bujał się nad swoją emaliowaną miseczką z kleikiem, by obserwować na niej zmienność odblasków światła, aż zwymiotował. Koło zamienia się w elipsę – dla skupionego dziecka świat wizualny jest fascynujący, zwłaszcza, gdy ma ono nad nim pewną władzę. By jednak móc czerpać radość z tej władzy powinno powiększać ją stopniowo. Gdy dostaje zbyt potężne narzędzia wizualnej władzy – jest sfrustrowane. Lampki o zmiennym natężeniu światła, ruchome tapety i filtry w komórkach  z konieczności fascynują i frustrują dziecko, które nie zdążyło postaciować chmur.

Spodziewamy się, że umysł dziecka wpatrzonego w liście pracuje inaczej, niż wpatrzonego w wygaszacz ekranu. Imersja w liście potrwa krótko i odda nam dziecko niezmienione. Pomyślimy o takim dziecku: marzycielskie. A o dziecku wpatrzonym w wygaszacz ekranu – niestety debil.

Lśnienie, światło i ruch to były znaki pewnej immanentnej mistyki świata, rozmieszczone w nim przewidywalnie i równomiernie.

Przypisy   [ + ]

1. A. Oz, Opowieść o miłości i mroku, tłum. L. Kwiatkowski, Warszawa 2005, s. 29
2. tamże, s. 29
3. M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, tłum. T. Żeleński (Boy), T.1, Warszawa 1992, s.73, 74.
4. „Ta właśnie ciekawość, głęboka i radosna, tłumaczy znieruchomiałe i zwierzęco ekstatyczne spojrzenie dzieci w obliczu nowego, czy będzie to twarz, krajobraz, światło, złocenie, barwa, połyskujące materiały…” Ch. Baudelaire, „Artysta, światowiec, człowiek z tłumu i dziecko,” tłum. J. Guze, w: Dzieci; Wybór, opracowanie i redakcja M. Janion i S. Chwin, Gdańsk 1998.
5. A. Oz, Wzgórze Złej Rady, tłum. A. Jawor-Polak, Warszawa 2009, s. 93.
6. B. Russell, Autobiografia 1872–1914, tłum. B. Zieliński, Warszawa 1971, s. 41.
7. I. Bergman, Laterna magica, tłum. Z. Łanowski, Warszawa 1991, s. 5.
8. W. Benjamin, Berlińskie dzieciństwo na przełomie wieków, tłum. B. Baran, Warszawa 2015, s. 80.