Temat wsi powraca. Po okresie banicji znowu pojawia się w polskiej kulturze. Z panteonu ważnych dla kultury spraw wieś zniknęła bowiem w latach osiemdziesiątych. W tamtym czasie dokonała żywota także i sztuka ludowa.

Był to smutny i w sumie niezasłużony koniec polityki kulturalnej PRL. Za komuny przecież nurt wiejski miał się dobrze, państwo wspierało twórczość o korzeniach chłopskich. Wieś pojawiała się w literaturze, dziełach filmowych, prosperowała opisywana dzisiaj przez Antoniego Kroha sztuka ludowa, która z biegiem czasu miała coraz mniej wspólnego z autentycznym tworzeniem na potrzeby wsi. Wartości zawarte w takich pojęciach  jak ludowość, których prawidłowych interpretacji pilnowali specjaliści z uczelni, instytutów i muzeów, aż do lat osiemdziesiątych należały do głównego nurtu kultury polskiej.

Nurt wiejski mieszcząc się w ramach oficjalnej polityki odzwierciedlał rzeczywisty awans społeczny wielkich grup ludzi. Dzieła zawierały w sobie doświadczenia tych, którzy wyjechali ze wsi do miast, zasadnicze przecież dla powojennej Polski. Powstawały rzeczy wybitne, by wymienić powieści Wiesława Myśliwskiego, Tadeusza Nowaka czy Mariana Pilota. Dorobku Cepelii, polskiego fenomenu bez odpowiednika za granicą też nie sposób przecenić. Wszystkie te emancypacyjne wątki kultury straciły na znaczeniu w dobie Solidarności, gdy kultura musiała – który to już raz? – dawać świadectwo i bronić polskości. W latach osiemdziesiątych wartości patriotyczne wyparły wiejskie, chłopi musieli zniknąć.

W dwudziestopięcioleciu, jakie nastało po przełomie 1989 roku, kultura polska mozoliła się początkowo nad odzwierciedleniem wielkiej przemiany, lecz po chaotycznych i niedofinansowanych latach dziewięćdziesiątych, w XXI wieku szybko rozkwitła. Była kroniką rodzącej się w bólach klasy średniej, powstałej na trupie polskiej inteligencji z jednej i chłoporobotnika z drugiej strony. Maciej Gdula opisał jej wewnętrzny podział. Okazuje się, że niższe rejony tej klasy panicznie boją się degradacji i czynią wszystko, by odróżnić się od plebejuszy. I to jest przyczyna wyparcia tematów wiejskich z kultury. Niższa warstwa klasy średniej zasila rzesze anonimowych pracowników korporacji. Ci ludzie zrobią wszystko, by podkreślać swój z trudem zdobyty status społeczny.

Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat wieś istniała w Polsce na dwa sposoby. Pierwszym był eskapizm, drugim pogarda. Eskapizm sprowadza się do motywu „ucieczki na wieś”. Chcę wyjechać na wieś – śpiewała już w 1980 roku Urszula Sipińska. A oto cel wyjazdu, „prawdziwa” wieś: Zielona pachnąca lnem / Z ulami wśród łąk / Z garnkami co schną / Na płotach, do góry dnem / Z chatami wsród pól / I z mlekiem na stół / Z żelazkiem, co duszę ma… Piosenka sprawnie szkicuje wizję wsi, której nie ma i nigdy nie było, bo istnieje tylko w mieszczańskich marzeniach. Rządzą nią malowniczość, sielankowość i zabawa. Nie ma tu ani ludzi, ani codziennego znoju, ani brudu i uwiązania do ziemi. Jest za to estetyzacja, którą doskonale odzwierciedlały peerelowskie plakaty zespołów takich, jak Śląsk czy Mazowsze.

Jakby w pogoni za tak atrakcyjnym obrazem wsi, każde większe i mniejsze miasto w Polsce obrosło w strefy domków letniskowych (w zasięgu łatwego dojazdu samochodem). Znaleźli się jednak i tacy, którzy wakacyjny wypoczynek zapragnęli przedłużyć. Ucieczkę na wieś, która przerodziła się w pobyt stały, ukazał cykl telewizyjny „Daleko od miasta”. Oto jak kanał DOMO+ zachwala swoją produkcję: Ciągły pośpiech, korki, hałas, korporacyjny pęd. Coraz więcej zarabiamy, wydajemy, musimy coraz więcej pracować. Brak czasu na książkę, spacer, a nawet na chorobę! … Dziś luksusem jest cisza i spokój. Kolejne odcinki cyklu przynoszą zatem portrety ludzi, którzy porzucili miejski gwar i sięgnęli po luksus, jaki oferuje wieś. Znajdują się wśród nich osoby zainteresowane nowym miejscem zamieszkania, częściej jednak trafiają się kompletnie oderwane od kulturowego zaplecza miejscowości, jak kobieta zajmująca się uprawą lawendy na Warmii. Dlaczego lawenda, a nie zapomniany gatunek ziół? Dlatego, że ładnie wygląda na zdjęciach i ma wielki potencjał marketingowy. Cykl „Daleko od miasta” reklamuje owe przedsięwzięcia i pokazuje tych, którzy odnieśli sukces. Instruuje jak zarabiać na pragnieniach klasy średniej. Ciekawe, że bohaterowie programu stosują nie tylko zasady neoliberalne (zawarte w haśle „każdy kowalem swego losu”), ale i czerpią z tradycji wiejskiego sprytu oraz zaradności.

Wieś zmieniała się tymczasem w swoim tempie. Po 1989 roku szybko utraciła dawny charakter. Przyśpieszona modernizacja spowodowała zmniejszenie się liczby mieszkańców. Rozrastające się miasta obrosły w dzielnice, które są rozległym przedmieściami, pełnymi bloków i szeregowych domków. Taki charakter zaczęły przybierać i wsie: jeśli się nie wyludniają, to stają się rodzajem dzielnicy podmiejskiej. Tendencja wzmocniła się jeszcze po wejściu Polski do Unii: na wsi nie trzyma się już zwierząt, nie uprawia ziemi, żywność kupuje się w pobliskim supermarkecie. Cała Polska zmieniła swój wygląd w ostatnim dwudziestoleciu. Zaroiła się od nowych domów, świeżo wybudowanych dróg i reklam. Domy stawiane są chaotycznie, bez związku z tradycją regionu, reklamy są tak liczne, że zasłaniają wszystko. Te zjawiska tłumaczy się poprzez odreagowywanie tłamszonych przez lata potrzeb mieszkaniowych, a także innych, nie mniej ważnych potrzeb związanych z własnością prywatną. Ten zabójczy zestaw kompleksów materialno- i psychiczno-emocjonalnych powoduje, że w Polsce bezpowrotnie utraciły znaczenie romantyczne toposy związane z pięknem krajobrazu. A przynajmniej tak mogłoby się zdawać, bo panuje tutaj rodzaj dwójmyślenia.

Z jednej strony mamy wzniosłe słowa o ekologii, ochronie krajobrazu, życiu w zgodzie z naturą. Taki język zderza się natychmiast z prawami rynku i podejściem pragmatycznym. Z jednej strony znajdują się więc ekolodzy, reprezentujący spojrzenie inteligenckie, z drugiej – praktycznie myślący właściciele działek, inwestorzy, przedsiębiorcy. Ekolodzy znajdują się w konflikcie nie tylko z wartościami kapitalizmu, ale i z chłopskim podejściem do natury. Dwójmyślenie polega na tym, że w Polsce panuje ciche, lecz powszechne przyzwolenie na cięcie drzew, śmiecenie w lesie, dewastowanie przyrody, złe traktowanie zwierząt. Publicznie komentuje się te fakty językiem „inteligenckim”, w którym dominuje krytyka, poczucie bezsiły, a nade wszystko – zawstydzanie. A właśnie drugi – obok idealizowania – sposób mówienia o wsi w Polsce to mówienie z pogardą. Po przegłosowaniu przez Sejm tzw. Prawa Szyszki, gdy zliberalizowano przepisy dotyczące wycinania drzew, Internet zapełnił się zdjęciami, które rozrywały serce. Mnożyły się doniesienia o wycinkach z celem – o zgrozo! – merkantylnym. Emocjonalne natężenie podbijano np. fotografiami matek karmiących niemowlęta na wyrębie. Lex Szyszko pokazało jak bardzo rozmijają się światy panów i chłopów w sferze publicznej.

Wieś nie ma własnego języka. W „Ferdydurke” chłopi szczekali po rowach i do dzisiaj niewiele się zmieniło. Czterdziestopięciolecie Polski Ludowej było tylko interludium, dzisiaj wieś stała się widmem, wyrzutem sumienia nawiedzającym dzieła współczesnych artystów. Ci widzą ją bardziej w trybie rozrachunku z dotychczasową kulturą niż jako coś nowego i twórczego. Powrót wsi został zapowiedziany przez głośną sztukę teatralną Pawła Demirskiego W imię Jakuba S., która miała premierę w grudniu 2011 roku w reżyserii Moniki Strzępki. Większość polskiego społeczeństwa ma korzenie chłopskie – czytamy w programie. Większość z nas, dzisiaj żyjących w Polsce, to symboliczni potomkowie Jakuba Szeli. Dlaczego więc przyznajemy się do dworkow0-szlacheckiej przeszłości? – pytają twórcy spektaklu. Inny ważny krok to książka Jana Sowy Fantomowe ciało króla (2012), w której autor zastosował teorię postkolonialną do analizy polskich dziejów politycznych i społecznych. Szlachta traktowała się jako odrębny naród, chłopi do niego nie należeli. Usunięcie ich z symbolicznego uniwersum kultury polskiej, pozwoliło na traktowanie ich jak niewolników. Niedługo potem Andrzej Leder w książce Prześniona rewolucja (2014) postawił tezę, że polskie społeczeństwo przeżyło w latach 1939-1946 radykalny wstrząs, który całkowicie je przemeblował, bez świadomego wzięcia w nim udziału. Stąd jego teza, że warstwy niższe, w tym chłopi, którzy nie byli ofiarą, lecz beneficjentem owej rewolucji, jakby ją prześnili. Potem nadszedł film dokumentalny Niepamięć, odnoszący się do nieobecności pańszczyzny w polskim dyskursie i niemożności pogodzenia dziedzictwa szlacheckiego z chłopskim (2015). Film został wyprodukowany przez Magdalenę Bartecką. W tych i wielu innych dziełach postawiono pytania o istnienie kultury chłopskiej, jej charakter, dziedzictwo i jej miejsce w polskiej współczesności. Odpowiedzi są gorzkie – wieś nie ma własnego języka, własnej reprezentacji. Jest przedmiotem zawstydzania, wyśmiewania, negatywnych emocji. Polskiej prowincji towarzyszy dzisiaj zjawisko samofolkloryzacji, które analizowała Ewa Klekot. Wieś patrząc na siebie oczami inteligentów przebiera się w ludowe kostiumy, przydatne jej jako proteza tożsamości i głęboko nieautentyczne.

Zobaczmy jak wygląda temat wsi w sztukach wizualnych. Głośna była w zeszłym roku wędrująca galeria sztuki współczesnej, która przez letnie miesiące roku 2016 przejechała przez osiem miejscowości na polskiej prowincji. Szalona Galeria, bo tak nazywała się inicjatywa Kuby De Barbaro, Agnieszki Polskiej i Janka Simona, nawiązywała do wystaw objazdowych organizowanych po wojnie przez dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, Mariana Minicha. Mimo, że punkt odniesienia był inspirujący, to próba przybliżenia sztuki współczesnej mieszkańcom wsi i miasteczek wydaje mi się inicjatywą z wpisaną weń porażką. Dzisiejszych czasów nie można przyrównać do lat PRL-u, kiedy władza wymuszała na twórcach odwoływanie się do „ludu pracującego miast i wsi”, ale – pewnie z tego powodu, jako reakcja na przymus – panowała moda na wartości inteligenckie. Szalona Galeria AD 2016 wzięła się z myślenia inteligenckiego i jest to jej słabość: ma się wrażenie, że powstała, by potwierdzić tezę, że lud nie lubi sztuki. Jeśli Polacy w przytłaczającej większości nie chodzą do galerii sztuki, to galeria przyjedzie do nich. Pomysł jednak nie wziął się z analizy przyczyn, dla których ludzie nie interesują się sztuką, jest sformułowany w języku wyższościowym, nawet jeśli stało się to nieświadomie. Wspaniale, jeśli ktoś, kto ma wyższy kapitał kulturowy, pragnie się nim podzielić. Musi jednak postępować ostrożnie, by nie być protekcjonalnym wobec obdarowywanego, uniknąć tworzenia hierarchii i upokarzania. Tę sztukę niełatwo opanować. Jeśli uszczęśliwiany lud nie wykazuje zbytniego zainteresowania „prezentem”, mnie to nie dziwi.

Zdecydowanie lepiej wypadają projekty zakładające podejście równościowe. Projekty takie wyrastają z zainteresowania kulturotwórczym potencjałem danej społeczności. Często są długofalowe i nastawione na spotkanie, rozmowę, zdobywanie wiedzy. Przykładem praca zespołu  badaczy realizujących projekty „Etnografia/animacja/sztuka” oraz „Nierozpoznane wymiary rozwoju kulturalnego” i jeżdżących w tym celu przez osiem lat do wsi z południowego Mazowsza: Broniowa i Ostałówka. Tomasz Rakowski ze współpracownikami zajmował się tam odkrywaniem i wzbudzaniem pokładów kreatywności kulturowej w społecznościach wiejskich. Partnerski kontakt badaczy z mieszkańcami najbiedniejszych gmin w Polsce pokazał, że kulturotwórcze możliwości wsi są ogromne. Wyrażają się one w działaniach i językach, których zazwyczaj nie dostrzegają specjaliści z miasta. Po kilku latach pracy i zdobyciu zaufania mieszkańców, do projektu dołączono artystów. Łukasz Skąpski zdołał dotrzeć do siłowni stworzonych przez chłopaków ze wsi. Elżbieta Jabłońska zajmowała się domową kuchnią, Alicja Rogalska pracowała natomiast z zespołem pieśni i tańca, i stworzyła wraz z nim nową piosenkę. Uczestnicy działań w Broniowie i Ostałówku byli świadomi tego, że to oni mają uczyć się od miejscowych.

Istnieje w Polsce spora grupa artystów, którzy wywodzą się z prowincji i czerpią z niej inspiracje. To np. opromienieni sukcesem artystycznym i finansowym malarze z dawnej grupy Ładnie: Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski i Wilhelm Sasnal. Każdy z nich pochodzi z niewielkiej miejscowości i to pochodzenie odcisnęło się na kształcie ich wyobraźni. Dobór tematów czy sposób obrazowania, mogą brać się z pejzażu polskiej prowincji. Mogą wywodzić się z niego tabloidowe fotografie jako źródła obrazów u Maciejowskiego, malowanie pospolitych, brzydkich domów ze wsi u Bujnowskiego. Jeśli mowa o Sasnalu, to trzeba przytoczyć jego działalność filmową (wspólnie z Anką Sasnal), która w całości dotyka upiorów polskich wsi i miasteczek. Wykorzystywanie biednych materiałów, typowe dla Przemysława Mateckiego, tak samo bierze się z doświadczenia nędzy Polski bocznych dróg. Także artyści specjalizujący się w odmalowywaniu nieokiełznanych światów wyobraźni, jak Jakub Julian Ziółkowski czy Tomasz Kowalski nie tworzyliby tak naładowanych szczegółami dzieł, gdyby nie napatrzyli się w młodości na stare drewniane domy w małych miasteczkach, i gdyby nie penetrowali ich strychów z pożółkłymi papierzyskami, pajęczynami i przewodami elektrycznymi na ścianach. Wielką epopeję nikomu niepotrzebnych, zapomnianych przedmiotów układa Robert Kuśmirowski, którego kolekcja staroci jest portretem Polski B, drzemiącej na bocznicy kolejowej.

Inni artyści problematyzują temat wsi, świadomie na nią wskazując. Jan Gryka jest ambasadorem twórczości Zenka Daniluka, nieprofesjonalnego artysty, pochodzącego spod Hajnówki. Nieżyjący już Zenek utrzymywał się z zamówień, zdobił domy dekoracjami składającymi się z motywów geometrycznych i kwiatów. Gryka przejął schedę po samouku, włączył ją na zasadzie cytatu do własnej twórczości, traktuje jako materiał do przetworzeń, sprawia, że twórczość Zenka wciąż żyje, wprowadził ją na salony. Daniel Rycharski najważniejsze prace stworzył albo na terenie rodzinnej wsi Kurówko koło Sierpca, albo w odniesieniu do niej. Są to instalacje pod gołym niebem – rodzaj wiejskiego parku rzeźby, albo wiejski street art z muralami na ścianach wiejskich domów i stodół. Rycharski jest także autorem Pomnika Chłopa (2015) umieszczonego na przyczepie od ciągnika, ukazującego bezmiar chłopskiej krzywdy doznanej od panów także i we współczesnej Polsce. Monika Stolarska zainteresowania swe zwróciła za to ku relacjom ludzi i zwierząt. Stworzyła szczegółowe wykresy dziennych tras zwierząt domowych, ich ścieżki, przystanki, ulubione miejsca postojów, opracowując mapę nie-ludzkiej topografii miejsca. Działo się to w jej rodzinnej wsi na Podkarpaciu.

W ostatnich latach powstało kilka wystaw poświęconych wsi. Monika Weychert-Waluszko stworzyła w Toruniu wystawę „Lucim żyje” (2009), poświęconą grupie artystów związanych z kujawską wsią o tej nazwie. Od 1978 roku współpracowali oni z ludźmi stamtąd tworząc niezwykłe dzieła, artystyczne i związane z tworzonymi ad hoc rytuałami, pozostając w kontakcie z lokalnym rytmem egzystencji. W lucimskich działaniach odbijają się idee hipisów, ale też kontrkulturowych teatrów, z Grotowskim i Gardzienicami na czele, poszukiwania źródeł kultury i działań artystycznych mających dzisiaj żywotne znaczenie dla ludzi. Z kolei wystawa „pany chłopy chłopy pany”, zorganizowana w 2016 roku w Nowym Sączu w kuratorskiej współpracy Wojciecha Szymańskiego i Magdaleny Ujmy, była nadbudowana na ekspozycji w tamtejszym skansenie a także odnosiła się do sądeckich kolekcji muzealnych. Kilkoro artystów stworzyło prace w przestrzeniach parku etnograficznego w odniesieniu do zainscenizowanego tam obrazu dawnej wsi. Inni artyści własne dzieła zestawili m.in. z przykładami rzeźby ludowej. Celem projektu było pokazanie jak wykreowany w muzeum obraz wsi odbija się we współczesnych polskich dyskursach.

Trudno jest marzyć o wyjeździe na wieś, skoro wieś jest w nas. To my musimy do niej powrócić, otworzyć się na chamską część siebie, bo to jest ważna część naszej wspólnoty i naszej kultury. Jeśli nie pozwalamy jej mówić własnym językiem, jeśli się jej wstydzimy, patrzymy na siebie oczami innych i odrzucamy część siebie. Wieś powraca, drzwi zostały uchylone.