Mężczyzna, już niemłody, wieku średniego, lecz ciągle wyprostowany mimo ciężkiej kopii, oraz być może kryzysu wieku średniego, mimo metalowej zbroi, kasku z szerokim ochraniaczem na szyję, zdecydowanie trzyma lejce zmuszając konia, na którym siedzi, do posuwania się do przodu miarowym, wolnym krokiem. Jest zamyślony.

Połamany pień, rozczapierzone drzewo bez liści, gołe, wyprute na zewnątrz korzenie, które znajdują się po jego prawej stronie, to wspomnienia, przeszłość, która boli, której nie da się zmienić. Nad nim pejzaż z zamczyskiem, niczym miasto idealne, wycięte w matrycy dużo delikatniej. Zgodnie z zasadą perspektywy powietrznej, wyraźnie widać, że jest z tyłu, jednocześnie stając się fatamorganą, nieuchwytnym marzeniem. Mamy więc sytuację, gdy cała nasza kompania (o której za chwilę) kreci się ciągle wkoło, niczym na zaklętej karuzeli, bez końca, nie mogąc znaleźć sposobu jak wejść do środka, a nawet nie mając pewności czy zamek istnieje naprawdę. Oświetlony, obszerny płat skalny po stronie lewej daje nam do zrozumienia, że kończy się wąwóz, zaczyna przestrzeń otwarta. To przyszłość. Niepokoi, że skała jest pęknięta.

Zamyślony mężczyzna z nieobecnym spojrzeniem zdaje się nawet nie słyszeć osobliwej postaci towarzyszącej mu na koniu obok. Choć przez chwilę miałem wrażenie, że jednak wyraz jego twarzy to nie zamyślenie a irytacja i że słyszy i nie może już wytrzymać tego ciągłego gderania. Postać obok wprawia nas w zakłopotanie, wedle naszej wiedzy powinna być rodzaju żeńskiego, no dobrze, na węże we włosach, węże zza szlafroka (niemodny, za duży zresztą), na wąż zamiast fularu, na za dużą koronę, trudno, się zgodzę. Ale siwa broda? Postać ma minę, która wyraża zniecierpliwienie, zdenerwowanie (współcześnie można by to określić potocznym „Hellouuu!?”, lub krakowsko-potocznym „Weźże ogarnij kuwetę(klepsydrę)!”. Klepsydra świadczy o tym, że czas się kończy. Ta mina, znam ją przecież. Jako początkujący nauczyciel rysunku przybiegałem zziajany zawsze parę minut po czasie. Na parapecie, przed pracownią siedział starszy, dystyngowany, siwy pan i czytał gazetę. Przyprowadzał i odprowadzał wnuczkę na zajęcia. Gdy przebiegałem obok niego, zraszając korytarz, jego gazetę i parapet kroplami potu, spoglądał znad okularów na swój zegarek a potem na mnie, nigdy nie mówiąc ani słowa. To była ta mina. Nienawidziłem gościa. Ale dziś mi wstyd.

Z tyłu człapie największe dziwadło, pokraka nie z tej ziemi, moja ulubiona postać w tym wędrującym gabinecie osobliwości. Morda jak rozdeptany, stary, mokry, moherowy beret, sterczą jakieś chaszcze, po bokach dwoje uszu, tak jakby świńskie tylko trochę dłuższe, dwa dodatkowe zwisają w dół, nie wiem po co. U góry koronka ze zrogowaciałej płetwy, diadem raczej czy coś, za nim róg łukowato wygięty, tak sugestywny, że aż wygina z tyłu pejzaż. Z przodu ryjek, chyba się uśmiecha, język się wymsknął, ząb trzonowy też do góry wystaje bezwładnie, ślini się bodajże, widać, że nasz bohater nie bardzo nad tym wszystkim panuje. No zapomniałem o rogach, kręcą się z lewa i prawa, tak trochę jakby same. No i te oczy. Lewe w prawo zezuje, prawe w lewo, do góry. Takie oczy ma ukochany ratlerek babuni, gdy usiłuje jej powiedzieć: „Nic nie jadłem mamo, nic od tygodnia!”, opróżniwszy uprzednio całą lodówkę z zapasów na miesiąc. Takie oczy ma liniejący na wiosnę kot z nadwagą, który zda się pytać: „Ale o co chodzi? Czemu nie mogę spać na futrze z norek?”. Takie oczy wreszcie miał mój dobry znajomy, gdy na ważnym egzaminie komisja poprosiła go o wygłoszenie wykładu, jednego z trzech, które miał na tę okazję przygotować. Problem polegał na tym, że przygotował dwa, tego jedynego, który został wybrany nie zdążył przygotować. Czy to są oczy zła? Czy tak wygląda zło? Tak, właśnie tak, zło jest podstępne, często przybiera postać idioty, żartu, a wszystko po to żeby się schować, wtopić, taki sprytny kamuflaż, bo przecież wiadomo, że zło jest banalne.

Ten milusiński trzyma mężczyznę w wieku średnim za pasek, za kryzys go trzyma, wystaje tylko pazur, będący młodszym synkiem tego roga wielkiego który zagina przestrzeń. To jakby opowieść o kuszeniu, o tym, że jak raz ulegniemy, nawet w drobnej sprawie, jak z tym małym zaczniemy „pogrywać”, nagle robi się czarno, czuć zapach siarki i pojawia się ten duży-mama, wielka, kudłata, zrogowaciała i wtedy jesteśmy straceni.

Jedyną postacią, na której, za przeproszeniem mordzie maluje się spokój jest pies. Towarzyszy mężczyźnie jakby pod spodem, dzielnie pokonując slalomem las z końskich nóg. Taki kudłaty anioł stróż, wierny, lojalny, niepamiętliwy, wyrozumiały. Jak to pies. Człowiek wiele mógłby się nauczyć od psa.

Pies w tym obrazie jest tak naprawdę silnikiem tego dziwnego machinarium. On swym nosem wskazuje na kolano konia i to wskazanie ma moc, spotęgowane przez kształt stopy mężczyzny i to wskazanie porusza ten wehikuł, bo koń czy chce, czy nie chce kolano zgiąć musi i się porusza w związku z tym zgięciem do przodu.

Jest w tym melancholijnym obrazku też dużo humoru, co powoduje, że ta melancholia staje się bardziej strawna niż egzaltowana. Pierwsza rzecz, która mnie śmieszy to ten pajac kudłaty, którego Wam opisałem. W twarzy kobiety z brodą, w jej złości, pretensji jest też coś śmiesznego, przerysowanego. Śmieszy mnie też to że koń, na którym ona siedzi schyla się i patrzy na czaszkę która leży na pieńku, jakby tym gestem oznajmiał: „Tak powinna wyglądać!”, lub:” Myślicie, że tak wygląda? Rzućcie okiem na mój grzbiet”. Dałbym też głowę, jak na niego patrzę, że się bestia w trakcie tych rozważań uśmiecha. Śmieszne jest też to, że czaszka patrzy na podpis autora i przez to się wydaje, że to jego czaszka, taki sobie autoportret autor wymyślił. No i śmieszy mnie ten ogon, tego mojego kudłatego ulubieńca, który wygląda trochę jak robak. Został tak narysowany, iż jest jego ogonem a zarazem czymś co wychodzi koniowi spod ogona a czego wolę nie nazywać. No i śmieszna jest ta jaszczurka, która jako jedyna ucieka w drugą stronę a w sumie nie wiadomo czy ucieka. Dziwną ma tę pozę, z kręgosłupem coś nie teges, a unoszone kopyto konia w sumie świadczy o tym, że ona nie ucieka, tylko koń ją przed chwilą rozdeptał. (Przepraszam, że się śmieje).

Poczucie humoru to potęga, za to też kocham autora, nie tylko za to że był genialnym rysownikiem i rytownikiem.

No, to tyle wystarczy, na koniec pytanie/zagadka (pewno już znacie odpowiedź):

Co to za obrazek o jakim Wam napisałem? Kto jest jego autorem?

Dla ułatwienia dodam, że to grawiura, miedzioryt zwany także sztychem. Jeden z najpiękniejszych o ile nie najpiękniejszy. Wracam do niego co chwilę, od wielu lat. Bez względu na mody, trendy, upływ czasu.

 

 

Albrecht Dürer „Rycerz, diabeł i śmierć”, miedzioryt, 1513