W czasie wiosennego zamknięcia, które rząd wprowadził z powodu epidemii, my – ludzie kultury – byliśmy mocno przejęci i słuchaliśmy oficjalnych nakazów, by zachować środki ostrożności. Siedzieliśmy więc w domach, z rzadka tylko wychodząc na ulicę, najczęściej w rękawiczkach, niekoniecznie w maseczkach, bo wtedy jeszcze nie wprowadzono nakazu ich noszenia. A jeśli już wypuszczaliśmy się na miasto, to poczuciem grozy napawały nas komunikaty dźwiękowe emitowane z krążących po ulicach wozów policyjnych i straży miejskiej. Ekscytowały nas nagle opustoszałe dzielnice, zdumiewały zdjęcia bezludnego Rynku i ciemnych okien w całych kwartałach Krakowa.
Takie obrazki z miast w Polsce i zagranicą publikowali ludzie z mojej bańki w mediach społecznościowych. Jesteśmy w większości przeciwni prywatyzacji i spieniężaniu walorów Krakowa przez zarabianie na masowej turystyce. Z tego też powodu zdjęcia pustych placów i ulic opatrywaliśmy komentarzami, że oto wreszcie można zobaczyć do jakich spustoszeń doprowadziło skolonizowanie najatrakcyjniejszych części miasta przez biznes tanich podróży i krótkookresowego wynajmu. Jednak głosy przeciwne też się pojawiły. Michał Olszewski, redaktor naczelny krakowskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”, argumentował, że bez turystyki Kraków powróci do epoki zaścianka, tak jakby nie istniały inne pomysły i możliwości jego rozwoju, lepsze od tych najbardziej prostackich, neoliberalnych „cudownych” recept spod znaku „nie ma innego wyjścia” i „taka jest logika historii”. Inne wizje rozwoju miasta istnieją i trzeba je szybko, choć mądrze wdrażać.
Gdy z perspektywy kilku miesięcy obserwuję ówczesne reakcje ludzi kultury na pierwsze uderzenie koronawirusa SARS-CoV-2, to widzę strach i żal. Strach z powodu niewiadomej, jaką niosła choroba, strach przed zakażeniem i śmiertelnymi przypadkami; a żal z powodu zarzucenia planów na przyszłość, jakie pielęgnowaliśmy; planów, w których nie uwzględniliśmy wybuchu globalnej epidemii. Doszło zresztą do histerycznej przesady – od razu zaczęły mnożyć się wyznania o depresji z powodu zamknięcia, o załamaniach psychicznych. Popularne media także dołączyły do tego chóru. Oto co pisał psychologiczny magazyn „Sens”: „Prawdopodobnie najpierw poczułeś lęk, że zachorujesz ty albo ktoś z twoich bliskich. Lęk często zamieniał się w złość, złość w smutek, smutek w rezygnację. Czasami miałeś wrażenie, że ten emocjonalny koktajl cię zabije, że dłużej tego nie wytrzymasz…”[1]E. Klepacka-Gryz, Kim teraz jesteś?, „Sens. Psychologia dla ciebie”, nr 06 (141),czerwiec 2020, s. 24. A wtedy byliśmy przecież dopiero na początku ataku choroby.
Temat „sztuki w czasie zarazy” w trakcie pierwszego epidemicznego zamknięcia, do którego doszło w marcu i kwietniu, stał się w kręgach kultury niezwykle popularny. W sieci zaroiło się od działań artystycznych, prowadzonych przez instytucje oraz beneficjentów różnego rodzaju stypendiów: lokalnych i ministerialnych. Do dyspozycji mieliśmy zatem wystawy wirtualne, spektakle i koncerty. Na żywo i archiwalne. Mogliśmy przebierać w dyskusjach, udostępniano trudno osiągalne teksty, filmy i rejestracje. Tonęliśmy w obfitości form dziennikowych, podcastów i dokumentów. Każda i każdy miał potrzebę, żeby powiedzieć coś o domowej izolacji, choćby niemiłosiernie trąciło to banałem.
Oczywiście, nie wszystko okazało się banałem. Było całe mnóstwo wartościowych działań i mam wrażenie, że po tym doświadczeniu nauczyliśmy się używać mediów cyfrowych, co zostanie już z nami na zawsze jako spadek po epidemii. Zatem epidemia przyniosła ze sobą także coś pozytywnego. Kilka przykładów z mojej działki. Grupa osób, związanych z warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w tym Natalia Sielewicz, prowadziła dwujęzyczny blog, gdzie pojawiały się refleksje „nad wpływem epidemii na pole sztuki oraz twórców i twórczynie kultury”[2] Zob. MSN Home Office: Blog Muzeum na czas kwarantanny, https://artmuseum.pl/pl/news/msn-home-office [dostęp: 7.11.2020 r.]. Zamieszczano tam zatem tak wartościowe rozważania, jak filozofa Achille Mbembe, poetki i eseistki Aldony Kopkiewicz czy socjologa i kuratora Kuby Szredera.Było tam filozoficzne seminarium prowadzone przez Ewę Majewską, jak również projekty artystyczne, na przykład Pameli Bożek. W czasie wiosennego lockdownu penetrowałam także zasoby Ninateki ze względu na umieszczone tam spektakle teatralne i dokumenty[3]Zob, https://ninateka.pl/filmy/teatr., obserwowałam debaty z wrocławskiej Strefy Kultury o miejskich politykach, do których w inny sposób pewnie nie zdołałabym dotrzeć[4]Wykaz dyskusji i warsztatów online w Strefie Kultury – https://strefakultury.pl/kalendarium/.. Oglądałam publikowane codziennie przez prawie dwa miesiące wpisy artystek z łódzkiej grupy Frakcja[5]Dziennik Frakcji można znaleźć na facebookowym profilu grupy: https://www.facebook.com/frakcja/.,a także nieoczywisty zestaw filmów współczesnych autorek i autorów, który pokazywała Galeria XX1[6]Cykl filmowy „Re-animacje” można znaleźć na facebookowym profilu Galerii XX1: https://www.facebook.com/Galeria-XX1-103475734680009/.. Jestem pewna, że każdy mógłby ułożyć podobnie wyglądającą własną listę wydarzeń z czasu pandemii. Na swoim koncie miałam jeszcze zorganizowaną z Agnieszką Rayzacher i Anką Leśniak imprezę – była to jedna z edycji Seminarium Feministycznego, poświęconego aktywizmowi i sztuce kobiet. Wśród uczestniczek znalazła się osoba z Petersburga, inne z różnych miejscowości w Polsce. Prezentacjom przysłuchiwało się sześćdziesiąt osób, na co w „realu” nigdy nie mogłybyśmy liczyć.
Frenetyczna aktywność ludzi kultury w sieci wzięła się z dwóch przesłanek. Po pierwsze, z całą pewnością wynikała z psychicznej potrzeby bycia razem – po to, by zobaczyć jak inni sobie radzą i dodawać sobie wzajemnie otuchy. Epidemia spowodowała głęboki wstrząs, pokazując nam, jak bardzo jesteśmy bezbronni oraz że nie możemy liczyć na państwowe systemy pomocy. Pokazała, że nie mamy wpływu na własne życie i łatwo możemy być pozbawieni jakiejkolwiek sprawczości, dlatego też szukaliśmy możliwości wygadania się na forum publicznym, szukaliśmy pocieszenia w tym, że inni też mają źle. Po drugie jednak, rządzący od razu wywołali presję, by przenosić programy działalności kulturalnej do internetu. Instytucje i twórcy usilnie starali się pokazać, jak szalenie są zapracowani i przez to udowodnić, jak potrzebni społeczeństwu. To z kolei pozwalało wykazać wobec władzy i wobec społeczeństwa, że zasługują na dotacje, stypendia, honoraria. Utrata dochodów dotknęła przecież wielu osób z naszego środowiska i poważnie zagroziła wręcz podstawom ich egzystencji.
Szybko jednak zaczęliśmy mieć dosyć nadmiaru produkcji kulturalnej w sieci. Ta aktywność zalatywała fałszem, bo przecież kultura nie działała normalnie tak, jak nic w państwie nie działało na zwykłych obrotach. Czas epidemicznego zamknięcia okazał się w efekcie ważny, gdyż skłaniał do przemyślenia spraw fundamentalnych, zmuszał wręcz do zrewidowania podstaw pracy w kulturze. Weronika Parfianowicz w tekście opublikowanym na łamach „Dialogu” wskazywała na nadprodukcję jako przyczynę dyskomfortu związanego z produkowaniem wydarzeń na siłę. Nadprodukcja jest „wynikiem przeniknięcia mechanizmów rynkowych do wszystkich obszarów naszego życia, pól twórczości, instytucji, w których pracujemy. Jest elementem systemu żerującego na naszej aktywności, bo to przede wszystkim ta ruchliwość – a nie treść i sensy – generuje zyski”.[7]W. Parfianowicz, Nadprodukcja, http://www.dialog-pismo.pl/w-numerach/nadprodukcja [dostęp: 11.2020 r.]. Autorka uznała, że nadprodukcja jest złem, ponieważ wypacza samą ideę tworzenia kultury i uczestnictwa w niej. Zamiast wysiłku, pracy twórczej, która wymaga wolności i czasu, spokojnego przepływu idei, dyskusji, mamy do czynienia z naciskiem na nieustanne produkowanie nowych wydarzeń, dzieł, publikacji, bo liczy się ilość, a nie jakość.
Ta hiperproduktywność, wypaczająca pracę w kulturze jeszcze na długo przed epidemią, wymuszona została przez grantodawców i instytucje założycielskie, które rozliczają instytucje kultury i twórców z ilości wyprodukowanych wydarzeń, a także z frekwencji. Bierze się też ona z rywalizacji między instytucjami, a także z naszych przyzwyczajeń. Przyzwyczailiśmy się bowiem myśleć, że im więcej zrealizujemy, tym będziemy lepsi jako twórczynie i twórcy, edukatorki i edukatorzy, animatorki i animatorzy kultury, kuratorki i kuratorzy. A przecież to najprostsza droga do wypalenia zawodowego. Oczywiście, wiem, próby utrzymania wolniejszego tempa grożą nieprzyjemnościami, wyrzuceniem z pracy, nieotrzymaniem dotacji. Slow motion w pracy jako freelancer grozi śmiercią głodową, o zamkniętym kole przepracowywania się pisał na przykład Kuba Szreder w swoim ABC Projektariatu[8]Zob.K. Szreder, ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016.. Jednak te zasady podtrzymujemy my sami – pracownicy kultury. I czas chwilowego postu ukazał problem w pełnej okazałości.
Film Formy przetrwania, który Diana Lelonek stworzyła z okazji pandemii, zawiera doskonałe podsumowanie niełatwego doświadczenia izolacji i nastrojów panujących wśród ludzi kultury. Jak skomentowała autorka: „Formy przetrwania zostały zainspirowane licznymi mejlami, które dostaję od różnych instytucji, festiwali i biennale na temat odwołanych z powodu pandemii wystaw”[9]D. Lelonek, Formy przetrwania https://www.youtube.com/watch?v=aISLw1IcSqI [dostęp: 8.11.2020 r.]. Film w zabawny sposób podsumowuje nasze obawy, patos oraz utopijność myślenia. To, co zazwyczaj jest trudną do zniesienia hipokryzją świata sztuki, tutaj zostaje urzeczywistnione. Otóż, instytucje zostają zamknięte, w Europie z powodu suszy nie działa już ani jedno muzeum. W ich murach powstają szklarnie, ogrody i ule i prowadzą one działalność na rzecz ofiar kataklizmu klimatycznego. W Polsce dzieje się podobnie. Pracownicy zamkniętych instytucji radzą sobie, jak mogą, żyją skromnie i uczą się symbiozy z przyrodą. Tylko niektórzy nie mogą odzwyczaić się od starego sposobu myślenia – jeden kurator snuje wizje praktyk postartystycznych, a inni dyskutują o sprawczości sztuki. Reszta, zakopana w ziemi, porasta mchem i grzybnią, jednocząc się z powracającą na tereny instytucji naturą, słucha kumkania żab, obserwuje derkacze. I wreszcie żyje pełnią życia, bez stresu, spokojnie.
W maju tego roku, gdy ponownie otwieraliśmy instytucje, wrocławska Galeria Dizajn BWA, pod kierownictwem Katarzyny Roj, zainaugurowała przedsięwzięcie Żyjnia[10]Informacja na stronie Dizajn BWA: https://bwa.wroc.pl/events/zyjnia-wystawa-5/ [dostęp: 8.11.2020 r.]. Ta na nowo zaprojektowana przestrzeń galerii wytycza kierunek poepidemicznego funkcjonowania miejsc kultury. Nie ma tutaj utopii, jaką na gruzach rzeczywistości buduje Diana Lelonek. Żyjnia powstała w efekcie covidowego kryzysu, z braku środków do działania, z chęci bycia razem i z rezygnacji ze spektakularnych wydarzeń, a wreszcie – z przesytu przywołanymi już dyskusjami o sprawczości sztuki, które snuto w wielu miejscach, a z których wynikało niewiele. Zamiast dyskutować, w Galerii Dizajn BWA otworzono się na ludzi. Ludzie mogą tu po prostu przyjść, bez płacenia za wstęp i nikt ich nie będzie męczył problemami sztuki współczesnej. Nie muszą się niczym przejmować, nie muszą niczego w galerii próbować zrozumieć, a nawet nie muszą się dobrze bawić. Mogą tu po prostu sobie posiedzieć. Odpocząć od upału, kurzu, hałasu zabetonowanego miasta. Napić się ziołowych naparów, inhalować świeżym powietrzem. Żyjnia została zaprojektowana przez wrocławskich projektantów z Buck.Studio. Powstała z inspiracji dolnośląskimi uzdrowiskami.
Dzisiaj, na jesieni 2020 roku, gdy żyjemy w cieniu przyśpieszającej pandemii, a rząd szykuje nam kolejne całkowite zamknięcie, gdy do przybytków kultury znów nie mogą przychodzić widzowie, wraca niepewność, co dalej będzie z naszą pracą. W reakcjach ludzi kultury więcej jest frustracji niż na wiosnę, ale i więcej podejścia pragmatycznego. Nauczeni epidemicznym doświadczeniem i zmęczeni koronawirusem, zdobyliśmy jakiś zasób praktycznej mądrości. Wynika z niej, że najrozsądniej jest przeczekać i zyskany w ten sposób czas spędzić na pielęgnacji własnego, wewnętrznego ogródka. Czy jednak będziemy w stanie uwolnić się od nadprodukcji? To byłoby za piękne. Spędzimy ten czas najpewniej na nadrabianiu zaległości, pracy zdalnej i wyczekiwaniu normalności. Całkiem możliwe jednak, że lepiej dla nas będzie, gdy za normalność uznamy to, co nam się przydarza. Oszczędzimy sobie rozczarowań.
Kraków, 8.11.2020 r
*
Posłowie
To, co napisałam powyżej, nie neguje faktu, że sytuacja w kulturze jest naprawdę niewesoła. W tekście odnosiłam się z ironią do sposobów reagowania naszego środowiska na pandemiczne zamknięcie. Mimo to nie uważam, że perspektywy naszego działania są dobre. W przyszłym roku najprawdopodobniej czeka nas poważny kryzys.
Późną wiosną i w lecie tego roku, po pierwszym lockdownie, kultura zaczęła odrabiać straty. Drugie zamknięcie, które ogłosił rząd na początku listopada, a które spowodowało, że kina, teatry, muzea i galerie sztuki pozostają niedostępne dla publiczności przynajmniej do końca tego miesiąca, będzie stanowiło dla nas trudniejszą próbę.
Przeniesienie działalności do sieci nie zrekompensuje poniesionych strat. W „Tygodniku Powszechnym” Piotr Kosiewski podał niedawno dane zebrane dla różnych branż kultury. I tak na przykład sprzedaż fizyczna muzyki polskich wykonawców zanotowała spadek w porównaniu zeszłego roku aż od 47%! Frekwencja w muzeach także pikowała w dół: warszawskie Muzeum Narodowe w październiku 2019 roku odwiedziło 30,5 tysięcy zwiedzających, zaś w obecnym – jedynie 6,6 tysięcy. Ponadto w tym roku zamknięto już 191 księgarń[11]Zob. P. Kosiewski, Czy kultura przeżyje pandemię, www.tygodnikpowszechny.pl, 6.11.2020 [dostęp: 13.11.2020]..
Na początku listopada branża artystyczna zorganizowała protest, a wśród postulatów znalazły się między innymi: „comiesięczna rekompensata strat dla artystów na samozatrudnieniu i freelancerów oraz osób współtworzących wydarzenia kulturalne, zwolnienia ze składek na ZUS oraz powrót do minimum 50 proc. frekwencji podczas wszelkich wydarzeń kulturalnych”[12]Tamże.. Liczby są wymowne: wkład kultury do PKB wynosi 3,5 %, co daje wartość dodaną w wysokości 30 miliardów. Ministerstwo natomiast do tej pory wydało na pomoc dla branży kulturalnej 6 miliardów.
Z tej sytuacji z całą pewnością nie ma prostych wyjść.
Kraków, 14.11.2020 r.
Przypisy
1. | ↑ | E. Klepacka-Gryz, Kim teraz jesteś?, „Sens. Psychologia dla ciebie”, nr 06 (141),czerwiec 2020, s. 24. |
2. | ↑ | Zob. MSN Home Office: Blog Muzeum na czas kwarantanny, https://artmuseum.pl/pl/news/msn-home-office [dostęp: 7.11.2020 r.] |
3. | ↑ | Zob, https://ninateka.pl/filmy/teatr. |
4. | ↑ | Wykaz dyskusji i warsztatów online w Strefie Kultury – https://strefakultury.pl/kalendarium/. |
5. | ↑ | Dziennik Frakcji można znaleźć na facebookowym profilu grupy: https://www.facebook.com/frakcja/. |
6. | ↑ | Cykl filmowy „Re-animacje” można znaleźć na facebookowym profilu Galerii XX1: https://www.facebook.com/Galeria-XX1-103475734680009/. |
7. | ↑ | W. Parfianowicz, Nadprodukcja, http://www.dialog-pismo.pl/w-numerach/nadprodukcja [dostęp: 11.2020 r.] |
8. | ↑ | Zob.K. Szreder, ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016. |
9. | ↑ | D. Lelonek, Formy przetrwania https://www.youtube.com/watch?v=aISLw1IcSqI [dostęp: 8.11.2020 r.] |
10. | ↑ | Informacja na stronie Dizajn BWA: https://bwa.wroc.pl/events/zyjnia-wystawa-5/ [dostęp: 8.11.2020 r.] |
11. | ↑ | Zob. P. Kosiewski, Czy kultura przeżyje pandemię, www.tygodnikpowszechny.pl, 6.11.2020 [dostęp: 13.11.2020]. |
12. | ↑ | Tamże. |