Coraz trudniej mi znaleźć serial, który „wciągnie”.
Coraz trudniej mi znaleźć coś ciekawego, może poprzeczkę zawiesiłem zbyt wysoko, może tych opowieści jest po prostu za dużo, setki filmów co tydzień, trochę nie wiadomo po co, stają się głównym budulcem naszej prokrastynacji, zapychamy nimi czas, chowając się w cudzych historiach.

Jak się na taki „wciągający” serial wreszcie trafi, smakuje jak blanszowany migdał w sałatce owocowej, jak kawałek chleba, tak zwana scarpetta, którym wycieramy resztki sosu z talerza, jak najlepszy smakołyk zostawiony, by zjeść go na końcu.

*

Ten chłopak powinien za tę rolę dostać Oskara.

Najbardziej lubię oglądać, jakie robi miny. I jak bezwładnie, mimo prób zapanowania nad tym bezwładem, ręce mu latają. I jak chodzi pokracznie, trochę jak kaczka, stopy ma wyraźnie za duże i je stawia tak śmiesznie na boki. Gada jak „najęty”, gęba mu się czasem nie zamyka, ale też chyba ten aktor tak ma („Shaazam”). 

Marzena Kozioł

Frazer jest niestabilny emocjonalnie, lecz kto dziś jest stabilny?

Jego partnerka nie lepsza, generalnie wygląda, jakby przyleciała w tym Ufo, co wylądowało pod Emilcinem. Ten wygląd kosmiczny to głównie za sprawą oczu, wielkich, półprzymkniętych, lekko skośnych, mocno podniesionych zewnętrznymi końcami do góry, osadzonych po dwóch stronach twarzy tak daleko, że aż niemożliwe. Eee… w każdym razie to piękna kobieta jest, bo widzę, że trochę nie zapanowałem nad opisem i trochę mi wyszła w tym opisie twarz żaby. Ona też chodzi nietypowo, mocno akcentując każdy krok piętą, bardzo zdecydowanie, bardziej jak chłopak lub jak kowboj, jakby dwa ciężkie colty wisiały jej po bokach. Kołysze na boki niedużymi biodrami, nie ma się co dziwić, wszak z wojskowej pochodzi rodziny. No i budowa ciała ją jakby do tego zachęca, małe biodra nisko osadzone, co nogi czyni krótkimi, trochę wbrew obowiązującym dziś kanonom piękna. Ojciec chciałby w niej widzieć syna, bo jego syn ma innego ojca.

*

Oboje są outsiderami, więc ich kocham od pierwszego wejrzenia. Dla nas to nie jest nowość, bo każdy nauczyciel wie, że te dzieciaki nieprzystające, zbuntowane, zadziorne i krnąbrne są często najciekawsze i często wielkie serce mają w środku ukryte. Oboje poszukują odpowiedzi na pytanie o własną tożsamość, zagubieni w odmętach dojrzewania, mają odwagę zadawać pytania, posiadają rzadką umiejętność mówienia nie.

*

Więc oboje są outsiderami, choć on trochę bardziej introwertyczny, stroniący od reszty, gardzący odrobinę resztą, choć wcale go do tego nie uprawnia ponadprzeciętna inteligencja.

Ma lepszy kontakt z partnerką matki niż z nią samą, ona bardziej zajęta sobą. Partnerka ma więcej empatii, uczucia, jakby Frazer zastępował jej dziecko, którego nie ma, uczucia, których nie doświadczyła.

Matka, lodowata, pozornie przystępna, właściwie obojętna, skupiona tak naprawdę tylko na sobie, okazuje uczucia tylko wtedy, gdy sama ich potrzebuje, kapitalna rola Chloe Sevigny.

*

Oboje są schowani w telefonie, a właściwie za telefonem, jak wszystkie dzieciaki teraz, ciągle do niego podłączone, ciągle słuchające muzyki. Muzyka jest w tym serialu dobrana cudownie, potęguje nastrój, słuchamy jej i my, i oni w filmie, w tym samym czasie. Włosi mają ucho do muzyki, widać to chociażby u Sorrentino, niektóre fragmenty jego filmów są jak teledyski, wbijają w fotel. Sorrentino robi z emocjami widza, co chce, Guadagnino podobnie, lecz jest bardziej wyrafinowany, bardziej precyzyjny, spektrum emocji, jakie wywołuje, jest dużo ciekawsze. Już w pierwszej scenie mnie kupił muzyką minimalisty Johna Adamsa.

Zuzanna Ptasznik

*

Historia dzieje się w amerykańskiej bazie wojskowej umieszczonej nieopodal Chioggi, blisko Wenecji i Padwy. Dzieci dorastające w bazie wojskowej to mogłaby być ciekawa metafora dzieciństwa, lecz to nie tak, bo dziwna ta baza, wszyscy są tu ujmująco mili, tolerancyjni, wszystko im uchodzi płazem, bezstresowe wychowanie jak w Skandynawii. Generalnie żyje się tutaj jak w raju i tylko od czasu do czasu ktoś z tego raju jest wygnany, gdzieś do Afganistanu lub Iraku i z tego wygnania już nigdy nie wraca.

Miło te dzieciaki odnoszą się do siebie, nie ma przemocy ani słownej, ani fizycznej, wybuch emocji kończy się na miękkiej przepychance, nie to co u nas, ułamek sekundy, najpierw „leci mięso”, nim doleci, delikwent już leży na ziemi z okiem na końcu fioletowego pączka, ostatnimi czasy nikt się nie bawi w „ę” i „ą”, dziewczyny i chłopaki obrywają równo. 

No ale to Italia, ciepło, dużo słońca, inna mentalność. Fajnie się to ogląda, trochę z niedowierzaniem, piszę te słowa nie z kpiną, raczej z zazdrością.

*

Ich rodzice to, jak to się dzisiaj mówi, „przegrywy”, każdy coś stracił, każdy z czymś się zmaga. 

Może tak właśnie wygląda dorosłość, nie jest idealna, jest daleka od marzeń z młodości, pełna goryczy, rozczarowania i smutku. W tym serialu dzieciaki rozumieją się między sobą, bardziej niż rozumieją ich rodzice. Przyjaźń w tym wieku często jest mocniejsza niż relacje rodzinne. Te dzieciaki umieją walczyć o swoje i walczą, a „przegrywy” już nie, miotają się we własnych emocjonalnych klatkach, nie umiejąc się przeciwstawić nieuchronności swego losu, nie potrafiąc sobie poradzić z tym, że ich dzieci stają się dorosłe.

*

Niektóre sceny świetne, jak chociażby scena ze zranieniem nożem, młody ssie krew z palca matki, jakby chciał się jak niemowlak powtórnie przyssać do piersi. Piękne ujęcia, scena walki na niby po paintballu jest jak wielopostaciowy, barokowy, ruchomy obraz, dzieło Caravaggia, Rubensa lub Rembrandta. Albo taka prosta scena w zwolnionym tempie, Caitlin idzie na tle baraków, jej czarne włosy falują powoli, układając się w niesamowitą formę, jakby były z czarnej waty cukrowej, albo Fraser jadący na rowerze, filmowane pół twarzy z bardzo bliska, sceny filmowane z góry, można tak wymieniać bez końca. Nie chcę spoilerować, właściwie każda scena, nawet ta, która trwa sekundę jest „jakaś”, świetnie wymyślona, zakomponowana, piękna w kolorze. Guadagnino jest poetą kamery, używa różnych sposobów wizualnych, zwalnia, zatrzymuje tam, gdzie trzeba, tam, gdzie potrzebuje, pokazuje zdjęcie. Ten serial to wykwintna uczta dla oka.

*

Jak to się dzieje, że serial o osiemnastolatkach oglądają wszyscy, że jest uniwersalny, że oglądam go ja, mój syn, i mama mojej znajomej, starsza pani, która stwierdziła: „Czasami mam ochotę udusić tego gnojka, ale nie mogę się doczekać następnego odcinka”.

*

Wczoraj nagle zdałem sobie sprawę, że Fraser nie istnieje, że jest postacią fikcyjną i dziwne, ale zrobiło mi się smutno, nie da się ukryć, polubiłem tego gałgana.

A może ta chwila smutku była nostalgią za czasami, kiedy przyjaźń była ważniejsza niż wszystko inne, tęsknotą za poczuciem wspólnoty, za czasami, kiedy wszystko było możliwe, za czasami, które nigdy nie wrócą?

Tacy właśnie jesteście, tacy właśnie byliśmy.

Dawid Placek