Formuła felietonu zakłada, że ja coś wiem i się tym dzielę. Nic bardziej mylnego. Piszę na temat, o którym mam pojęcie całkiem blade, ledwo zarysowane, niemal przezroczyste. Coś tam słyszałem, kilka nagłówków mignęło, jakiś wpis na FB, komentarz i reakcje, potem ktoś zadzwonił i gorąco namawiał, ten i ów napomykał nieśmiało, jeszcze inny się zapętlał i odpuścić nie chciał i nawet do tematu wracał. Bardzo bym chciał mieć na temat NFT własne zdanie, więc zacząłem czytać obszerną kalumnię na ten temat – że z natury swojej złe, oszukańcze i szkodliwe. Słyszałem w końcu o złowrogich skutkach dla środowiska i gigantycznym śladzie węglowym, jaki generuje ta zabawa. Cóż, nie pojąwszy wiele, odpadłem po kilku stronach. Jeśli sprzedają, to ja już bym to własne zdanie w końcu kupił gdzieś dla świętego spokoju. Bo gdy mnie kto pyta: „co myślisz o tym całym NFT?”, napinam się wewnętrznie, kroplę potu wyduszam i coś gadam wreszcie – ale tylko po to, żeby własną niewiedzę i brak pojęcia ukryć za słowami. Jak łatwo się domyśleć, jest to niesamowicie wręcz męczące. Czasem udaje się w chwili nieuwagi umknąć chyłkiem, przekierować rozmowę na inne tory, a czasem zostaję nagi i widać, że ja to jednak nic, a nic – ni w ząb.
Może lepiej czekać, aż to wszystko okrzepnie i stanie się common knowledge, nad którą się nawet namyślać nie trzeba, bo jest taką oczywistością? Nie mówili jednak mądrzy kapitaliści, że kto stoi w miejscu, ten się cofa? Mnie się zdaje jednak, że nie wystarczy już tylko dreptać do przodu. Tylko pędząc na łeb na szyję można uniknąć cofki. W miarę przyspieszenia coraz trudniej złapać dech, a opowieść o NFT zamienia się w rozproszone falowanie bez początku i końca, zagłuszane w dodatku przez inne potężne tąpnięcia.
Dziś mignęło kilka memów, że NFT to jakiś okołogenitalny medyczny akronim i że twarz mutującej małpy w NFT przypomina Gonciarza. O tej małpie ktoś mi mówił, że jej dalsze przekształcenia „zasilane” są odkupywaniem za grube krypto i że ludzie realne hajsy w podobną zautomatyzowaną igraszkę chętnie inwestują. Przez chwilę wątpiłem w ogóle w istnienie NFT, ale nic nie potwierdza realności zjawisk tak, jak memy. Wybuch NFT-owych obrazków zaczyna rozsadzać banię – w pęknięciach pojawiają się kolejne idiotyzmy i wsączają się nieubłaganie do coraz bardziej udręczonej świadomości. Może jednak powinienem doczytać tę uczoną kalumnię? A nie dałoby się jej przetłumaczyć na kilka memów? Czy nie powstają już gdzieś tłumaczenia obszernych ksiąg na dający się wchłonąć w kilka chwil obrazkowo-słowny przekaz śmieszny? Podobne tłumaczenia chętnie bym zasponsorował, bo mnie długie książki coraz częściej utykają w gardle niedoczytane.
Czarny mefisto jakiś patrzy z ekranu, jakby chciał mnie zahipnotyzować lazurowymi tęczówkami. Ma perfekcyjnie wymodelowany, smolisty zarost, wyborną koszulę, zadbaną cerę i pachnie kryptowalutą – jest to ta szlachetna i sterylna woń rozgrzanych od kopania procesorów. Ten zapach budzi trwogę i szacunek, tak pachnie ktoś, kto łeb ma na karku, jest zawsze o kilka ruchów do przodu – prawdziwy samiec sigma, który pisze poradniki „jak wzbogacić się na krypto” i który wyświetla mi się przed filmikami na YT. On na pewno by wiedział i mnie wdrożył, skutecznie osaczył i omamił, owinął wokół palca i na mnie zarobił. Ciekawie i z iskrą tłumaczyłby mi, co to są te blockchainy i gdzie mieszkają tokeny. I nic by sobie nie brał z tego, że ja tylko udaje, że słucham, w gruncie rzeczy niewiele z tego wszystkiego łapiąc. Iluż to rzeczy w końcu człowiek nie rozumie? Albo ile rzeczy robi źle? Całe życie składa się z ciągu czynności, z których każda jest gdzieś wyjaśniona, wytłumaczona i do której instrukcja jest gdzieś wyłożona. Jakiś inny samiec sigma zarabia na tłumaczeniu, jak się goli, jak zrobić „deskę”, jak przyrządzić omlet, jak poderwać laskę, na kogo głosować albo w co zainwestować hajs. Sama ta świadomość, że najpewniej wszystko wykonuję niedostatecznie dobrze, że z łóżka rano nie tak wstaję, jak należy, że mylę się w niuansach i w ogólnej strategii sprawia, że robienie wszystkiego na opak staje się najsłodszą pokusą. Dlatego chęć mam jedną – by jednym cięciem rozwiązać supeł NFT i przekląć je na wsze czasy i przynajmniej we własnej świadomości zakopać je na dobre, nie wiedząc nawet zbytnio, czym jest.
„Zabawne” – mogę stwierdzić po kilku miesiącach od napisania powyższych słów, bo nic nie musiałem przeciw NFT robić. Fenomen ten okazał się dęty i różne „justiny biebery” i „eminemy” zdążyły już grubo się na swoich milionowych inwestycjach przejechać, aż miło popatrzeć. A mnie już o NFT nikt nie pyta – ufff.