W piątek 20 października br. odbył się w tarnowskim BWA wernisaż wystawy malarstwa Doroty Bernackiej, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Bezpośrednią przyczyną tej wystawy było uzyskanie przez autorkę nagrody głównej Salonu Wiosennego BWA w Tarnowie w 2016 roku.

Do tej pory (wstyd przyznać) znałem malarstwo Doroty wyłącznie z reprodukcji. Bezpośredni kontakt z jej sztuką zaskoczył mnie mocno. Siła ekspresji obrazów-znaków jest tak duża, jak najsilniej działających znaków graficznych. Przyciągają uwagę widza nie pozwalając przejść obojętnie wobec siebie. A kiedy już zwabią oglądającego, zmuszają do refleksji „przemawiając głosem” dyskretnym, niejednoznacznym, dającym widzowi pole do jego własnej interpretacji tych dzieł.

SINGULAR – pojedynczy, wyjątkowy, osobliwy. Tak postrzegam siebie oraz ludzi. – Dorota Bernacka

Odrębny

 Spotkałem Dorotę kiedy była studentką pierwszego roku Wydziału Grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Ja byłem wówczas asystentem, czy adiunktem w Pracowni Liternictwa. Rozmawialiśmy często o znaku, o precyzji formy określającej artystyczną wypowiedź, o znaczeniu każdego detalu plastycznego języka. O logice kompozycji, o ekspresji kształtu i koloru, o perfekcji warsztatu, o literze, o znaku…

Pływaki

Nie wiem, co działo się z Dorotą przez te lata i nigdy nie śmiałem zadać jej tego pytania, ale na swój sposób odczytuję to z jej obrazów. Ona sama tak o nich pisze:

Obrazy i znaki mają sens ogólnie zrozumiały lub przeciwnie – tajemniczy i ukryty. Tworząc znaki/obrazy decyduję o tym, czy będą komunikatem czytelnym czy zamaskowaną opowieścią. Taki proces tworzenia zbliżony jest do procesu projektowania znaku na potrzeby grafiki użytkowej. Począwszy od czasów studenckich, przez całe moje życie zawodowe, staram się łączyć obie te dziedziny – projektowanie graficzne oraz malarstwo.

Bardzo odpowiada mi znakowy sposób komunikowania się z otoczeniem – zakodowany i ukryty. Nie nazywając rzeczy do końca w sposób czytelny, chcę powiedzieć więcej. Dla mnie – opowiadanie o swoich emocjach i uczuciach w sposób znakowy jest nie tylko fascynujące ale także …bezpieczne.

Odnajduję w twórczości Doroty Bernackiej echa naszych rozmów z początku jej studiów. Odnajduję autentyczność plastycznej opowieści o przeżyciach, trudnościach, obawach, relacjach z innymi i ze światem – o jej życiu. Obrazy, które nie roztkliwiają czułą opowieścią, nie kokietują modną estetyką, ale kolorem i siłą ekspresji prostych form – ich wzajemnych relacji, nawiązują tę dziwną więź pomiędzy autorem a odbiorcą, jaką tylko prawdziwa sztuka może nawiązać. Zaskakuje prostota tego języka, który mimo zwięzłości formy, ograniczonej w zasadzie do abstrakcji, pozostawia tak wiele miejsca na refleksję i interpretację. Te obrazy są proste jak znaki, lecz dzięki wartościom malarskiego języka niosą w sobie nie tylko krótki komunikat, ale całą opowieść pełną niuansów i szczegółów.

Układ

Bardzo cenię sobie swoją prywatność. – pisze autorka – Tylko nielicznym chciałabym umożliwić dostęp do odczytania używanych przeze mnie znaków. Cieszy mnie fakt, że pełne poznanie intencji i zamierzeń autora jest czymś nierealnym i niemożliwym tak jak poznanie wnętrza, myśli i uczuć drugiego człowieka. Jednak fascynująca jest dla mnie interpretacja obrazu przez odbiorcę. Widzę jak dużą rolę odgrywa w tym „czytaniu” malarstwa – pomysłowość i własne doświadczenie.

Kolor w swoich obrazach traktuję umownie i symbolicznie. Te same barwy w innych zestawieniach nabierają innego znaczenia. W poszukiwaniu zestawień i relacji kolorystycznych zdaję się na intuicję. Często posługuję się zakodowaną w naszej świadomości i kulturze symboliką koloru.

Kiedy ogląda się wszystkie te obrazy w krótkim czasie (od czasów dyplomu do dzisiaj – tak, jak tu na wystawie), łatwo zauważyć dwie cechy: autorka pozostała wierna ogólnym założeniom swoich obrazów nie poszukując dla nich żadnej nowej konwencji, a równocześnie jej obrazy zmieniają się z biegiem czasu rejestrując jej artystyczne doświadczenia, emocje, nastroje… Nie jestem znawcą malarstwa, ale jako zwykłemu widzowi sprawia mi przyjemność odczytywanie tego „pamiętnika”. Pamiętnika, którego ostatnie karty wydają się pełne pokoju i wewnętrznej radości, a równocześnie są chyba najciekawsze formalnie. Jakby minęły wszystkie frustracje i teraz wreszcie można malować na luzie – i wszystko wychodzi, i wszystko cieszy. A mnie cieszy najbardziej, że to jest twórczość prawdziwa, nie udawana. Twórczość która oparła się postmodernistycznym tendencjom udowadniając, że sztuka ma tyle twarzy ilu autorów i nie musi na siłę szokować „nowoczesną” formą, czy kontrowersyjną tematyką.

„Przeżywając” tę wystawę czułem się dowartościowany i usatysfakcjonowany sposobem, w jaki autorka komunikuje się z adresatem swojego malarstwa. Kto nie był – niech żałuje, bo minęło go wartościowe przeżycie.