-Zobacz.

-To satelita. Pani Giddy nam o nich mówiła. Posyłały wiadomości po całej Ziemi.

-I seriale. Każdy na świecie jakiś oglądał.

Ten krótki dialog przeprowadzony pod rozgwieżdżonym niebem, w dalekiej przyszłości w filmie „Mad Max: Fury Road” odnosi się celnie do fenomenu naszych czasów, jakim stało się oglądanie seriali. Popularność tego gatunku jest ogromna. Powstają tysiące produkcji, zrealizowanych często z większym przepychem niż wysokobudżetowe filmy. Oglądanie większości z nich to strata czasu. Kilkanaście to dzieła wybitne. Takim jest drugi sezon serialu „Fargo”.

Przez ostatnie dziesięć lat seriale biją rekordy oglądalności, ludzie oglądają seriale namiętnie, te gorsze i te lepsze. Te najlepsze gromadzą przed ekranami miliony widzów. Skąd taka popularność, co zmieniło się w mentalności ludzi dwudziestego pierwszego wieku, że już nie wystarcza im dwugodzinna opowieść, bo tyle mniej więcej trwa pełnometrażowa produkcja filmowa? Czy chodzi o ciekawość dotyczącą losów bohatera? Co dzieje się z nim po upływie magicznych dwu godzin kiedy film się kończy? Czy ma to coś wspólnego z pytaniem co jest po śmierci, wszak koniec filmu to dla jego bohaterów swoisty koniec egzystencji. Czy chodzi o to, że czasem tak przywiązujemy się do postaci że chcemy towarzyszyć im dłużej? A może towarzystwo postaci z seriali na co dzień dodaje nam otuchy, sprawia, że żyje się łatwiej, wypełnia pustkę której zaczyna być coraz więcej? A może po prostu chodzi o regularnie dostarczaną rozrywkę. Nie „odkryję Atlantydy” twierdząc, że od zarania dziejów historie były ludziom niezbędne. Przeglądali się w nich jak w zwierciadle, szukając odpowiedzi na dręczące ich pytania i wątpliwości. Dziś dobrze opowiedziane historie znaleźć coraz trudniej. Bez względu na to czy chodzi o serial, książkę, film czy komiks. Króluje banał, uproszczenie, efekciarstwo dostosowane do poziomu ogółu a poziom ogółu nigdy nie był dobrym wykładnikiem jakości. Drugi sezon „Fargo”, obsypany nagrodami, oglądany przez miliony, to pewnego rodzaju sprzeczność, która pojawia się co jakiś czas w kulturze, dzieło które zadowala parweniusza i wyrafinowanego znawcę.

Pierwsza rzecz, która przychodzi do głowy już po obejrzeniu pierwszego odcinka to to, że wszystko tu jest dopracowane,”przypilnowane”, począwszy od jazdy kamery, skończywszy na najdrobniejszych detalach kostiumów czy scenografii z epoki (historia dzieje się pod koniec lat siedemdziesiątych). Ta dbałość o detal powoduje, że na czas trwania filmu przenosimy się w jego wymiar, wierzymy w opowiadaną historię, „zapominamy się w niej”, stając się niewidzialnym świadkiem.

Zdjęcia nadają dynamikę akcji, kamera raz porusza się powoli, raz szybko, raz śledzi bohatera, innym razem nieruchomieje, dając możliwość poruszania się obiektom. Innym znów razem wznosi się prosto do góry, lub śledzi bohaterów z lotu ptaka, ukazując pejzaż z pozycji mapy( nawiązanie do ujęć spopularyzowanych przez serial „True Dedective”)… Kompozycje kadrów to za każdym razem wymyślony układ podkreślający fabularność danego momentu. Niektóre z nich swym układem przypominają klasyczne dzieła malarskie.

Kolorystyka całości kojarzy się z zachodem słońca, ciężkie, ciemne, ciepłe barwy, paleta barwna popołudnia w zimie.  Aktorzy, ich twarze, są dobrani fenomenalnie, grają fenomenalnie – tam nie ma źle zagranej roli. Do tego celnie dobrana ścieżka dźwiękowa, która czasem w surrealistyczny sposób „podbija”, wzbogaca nastrój danej sceny.

To co najbardziej  jednak sobie chyba cenię, to narracja, sposób opowiadania historii, współczesny, na miarę roku 2015, pełen odniesień, aluzji do historii kultury jak chociażby genialna scena postrzyżyn, nawiązująca do mitu Samsona, zapowiadana zresztą przez bełkotliwy, antyfeministyczny monolog jednego z bohaterów który na chwilę przed, wymienia imię Dalila (przepraszam za spoiler, nie mogłem się powstrzymać). Autorzy zdają się potwierdzać, że opowiadanie historii, to jest właśnie „creme de la creme” ich dzieła, mrugają do nas okiem poprzez dialogi, monologi, czasem świadomie przeintelektualizowane, pozornie nie pasujące do sceny która wydaje się zbyt prosta, codzienna (jeden z bohaterów  nawet w najbardziej newralgicznych momentach akcji, zamiast zwięzłej odpowiedzi w stylu tak albo nie, ma dla nas przypowiastkę, anegdotę, moralitet).

Serial, osadzony pod koniec lat siedemdziesiątych, opowiada trochę językiem filmów z tamtego okresu, robionych „po coś”, zadających pytania, skłaniających do refleksji.

Obejrzyjcie „Fargo, sezon drugi”, lub obejrzyjcie go ponownie. Obejrzyjcie go „ze szczególnym zwróceniem uwagi na”. Taki rodzaj oglądania to źródło wiedzy, inspiracji niekoniecznie „bezpośredniej”, którą można wykorzystać w różnych, czasem pozornie od siebie odległych dziedzinach sztuki.

P.S. Wyprzedzając potencjalne pytania, dlaczego nic nie napisałem o „Fargo, sezonie pierwszym”, pragnę poinformować iż jest świetny, ale drugi o niebo lepszy.