Istnieją utwory literackie, których przekazy nie ograniczają się tylko do sfery werbalnej. Istotne są również: forma zapisu i kształt książki. Wtedy sam autor „przemawia” do nas całym tomem, a taka książka staje się dziełem totalnym, w którym tekst i przestrzeń książki stanowią nierozerwalną całość. Fizyczny przedmiot przestaje być zwykłym nośnikiem tekstu, książka nie zawiera już utworu literackiego, lecz sama nim jest. Czym właściwie jest liberatura i dlaczego tak, a nie inaczej mówi się o książkach innych w swym wyglądzie niż te „zwykłe”?
Ten nowy termin literacki narodził się w 1999 r. w Krakowie, a jego pomysłodawcą jest twórca i teoretyk liberatury – Zenon Fajfer. Artysta początkowo określał tak swoją twórczość, a po raz pierwszy słowa „liberatura” użył w trakcie wspólnej pracy z Katarzyną Bazarnik nad trójksięgiem „Oka-leczenie” (o którym jeszcze wspomnę). Ten duet, tworzący pod nazwą Zenkasi, uznawany jest za animatorów liberatury. To właśnie tu w Polsce, a dokładniej w Krakowie, Fajfer powołuje do życia pierwszą Czytelnię Liberatury działającą przy Małopolskim Instytucie Kultury. Wspomniany już przeze mnie rok 1999 jest ważny także dlatego, iż wtedy narodził się esej-manifest Fajfera: „Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich” („Dekada Literacka” nr 5/6 z 30 czerwca). Esej ten towarzyszył „Wystawie Książki Niekonwencjonalnej” w Bibliotece Jagiellońskiej (16 czerwca – 15 lipca), przygotowanej w ramach festiwalu Bloomsday w Krakowie, przy współpracy z Wexford Arts Centre w Irlandii. W swoim manifeście autor wyznaczył sześć kategorii, które pozwalają zakwalifikować książkę jako dzieło liberackie: 1) forma; 2) udział pisarza; 3) udział czytelnika; 4) operowanie czasem lektury; 5) wieloczytaniowość; 6) niepowtarzalność. Zadał kilka kluczowych pytań, na które muszą odpowiedzieć sobie pisarze (a które niestety ciągle są pomijane) jak na przykład świadomy wybór kroju pisma, czy istnienie nie tyle przestrzeni w dziele literackim, co przestrzeń samego dzieła (materialny wygląd książki). To, że niektóre współczesne książki opisywane są mianem liberatury nie oznacza, że przypadki utworów liberackich nie istniały już znacznie wcześniej! Po prostu, jak dotąd nikt nie użył trafnego określenia na taki rodzaj pisarstwa, w którym, jak podkreśla Fajfer: „słowo tworzy z fizyczną powierzchnią książki silną organiczną więź”.
Dzięki współpracy Fajfera i Bazarnik z korporacją Ha!art (interdyscyplinarny magazyn kulturalno-artystyczny), pojawiła się pierwsza w Polsce, a być może i na świecie, unikatowa liberacka seria wydawnicza. Warto podkreślić jej dynamiczny i ciągły rozwój, który umożliwia każdemu odbiorcy spotkanie jedynych w swoim rodzaju dzieł liberackich.
Choć w literaturze wszystkich niemal wieków znajdziemy przykłady, w których słowo i sam wygląd zewnętrzny książki stanowią spójną jedność, właściwy rozwój tak pojmowanej literatury przypada dopiero na drugą połowę XX wieku. Muszę jednak tu zaznaczyć, że do grona bezwzględnie najważniejszych prekursorów liberackiego myślenia o formie książki, zaliczyć trzeba Laurenca Sterne’a, Jamesa Joyce’a i Stéphana Mallarmégo. Ten ostatni, żyjący jeszcze w XIX wieku, wypowiada istotne dla myśli liberackiej słowa:
„Odrzucam książkę i ów cud przenikający jej strukturę, jeśli nie mogę świadomie wyobrazić sobie tego motywu w formie jakiejś konkretnej przestrzeni, strony, wysokości”.
Ale dopiero od lat sześćdziesiątych XX wieku datuje się zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej, pewien przełom odrzucający klasyczne myślenie o literaturze w aspekcie fizyczności książki. Wśród dwudziestowiecznych twórców koniecznie należy zapoznać się z Williamem H. Gassem, B.S. Johnsonem, czy Raymondem Queneau’em. Ten ostatni był związany ze słynną grupą Oulipo, czyli z Pracownią Literatury Potencjalnej. Zainteresowania pisarzy związanych z Oulipo oscylowały wokół kombinatorycznej i automatycznej produkcji tekstów przez komputery. Początkowo twórcy nie dysponowali odpowiednim sprzętem, który pozwalałby na realizację ich artystycznych wizji. Dlatego ich projekty literackie przeważnie pozostały w sferze potencjalnej (stąd też nazwa grupy). Naturalnie nie można pominąć naszych, polskich liberatów: Stanisława Czycza, Radosława Nowakowskiego, czy towarzyszącego nam od początku – Zenona Fajfera.
Wszyscy ci autorzy prac liberackich zwrócili uwagę na coś bardzo ważnego, a wcześniej pomijanego i nieistotnego dla innych twórców. Tym czymś jest pojęcie przestrzeni, o której Fajfer pisze tak:
„Substancją literatury jest słowo (…). Jednak słowo, by zaistnieć w czasie, potrzebuje przestrzeni. Przynależy ona do słowa na równi z jego kształtem, dźwiękiem i znaczeniem. Tak pojęte słowo jest substancją liberatury”.
Wobec tej krakowskiej koncepcji za pionierską należy uznać teorię francuskiego pisarza i eseisty, Michela Butora. W swoim eseju Le livre comme object (Książka jako przedmiot) powstałym na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, ten krytyk już wtedy podejmuje problem fizyczności tekstu. Podkreśla on wyjątkowość pisma przede wszystkim pod kątem jego wizualności, doświadczania słowa przez zmysł nie tyle słuchu, co zmysł wzroku, podobnie jak w sztuce obrazowej.
Czy zatem książka może być czymś więcej niż tylko zwykłym pojemnikiem na tekst? Czy „wymyślanie książek” może być sztuką? Sztuką, niepodlegającą powszechnym konwenansom, dającą twórcze możliwości wypowiedzenia się ich autorom i stającą się zjawiskiem o artystycznej wartości?
Nie pozostaje nic innego, jak przytoczyć poszczególne przykłady książek, które narodziły się ze sprzeciwu wobec konwencjonalnej formy, skłaniając swych twórców do poszukiwania nowych środków wyrazu.
Jedna ze starszych, ale jedynie czasowo (oryginał wydany w 1939 r.), bo swym nowatorstwem wyprzedzała nie tylko swoją epokę, ale i do dziś pozostaje największą zagadką literacką: „Finnegans Wake” Jamesa Joyce’a – jednego z najwybitniejszych twórców XX wieku, piszącego w języku angielskim, znanego szerszemu gronu Czytelników, jako autor Ulissesa. Bohaterem w „Finnegans Wake” jest język, styl, a nawet i sam wygląd książki oraz konkretna ilość stron (628). Tytuł odnosił się do popularnej ballady irlandzkiej, opowiadającej o śmierci Tima Finnegana. Celowy zapis antroponimu w tytule bez apostrofu, wprowadza pewną niejasność: może oznaczać czuwanie przy zmarłym Finneganie, ale też, jak w przypadku polskiego tłumaczenia (Maciej Słomczyński) – Finneganów tren. Podstawową trudność w percepcji utworu stanowi sam język. Joyce bowiem, eksperymentując, wykorzystał tu około stu języków (w tym wg. Katarzyny Bazarnik około 500 polskich słów), tworząc z nich swoisty zlepek w postaci indywidualnego języka powieści. Książki tej, ot tak nie przeczytamy. Musimy raczej „przejść” po niej od początku do końca na swój własny sposób. Tak jak Joyce szukał określonych słów we wszystkich możliwych językach, tak i czytelnik stając się po części współautorem, musi stworzyć sobie kontekst, łączyć znaczenia znalezione w tekście i tym samym tworzyć swoją własną książkę. Zadanie nie jest łatwe, a dodatkowym utrudnieniem prócz słów obcojęzycznych, są tu m.in.: urywane w połowie zdania, wędrujące i „wiercące się” litery (odbicia lustrzane, litery pisane do góry nogami, itp.). Zamiast próbować zrozumieć lekturę, trzeba „zatopić się” w nieskończoności znaczeń, kontekstów i interpretacji. Zwróćmy też uwagę na sam wygląd tej książki. To forma tradycyjnego kodeksu, niezaskakująca swoją budową, która jednak wynika z przemyślanej decyzji pisarza, a nie poddania się dominującej konwencji.
Jeszcze starsza, ale czołowa i fundamentalna przedstawicielka niekonwencjonalnego myślenia o książce to pozycja Stéphana Mallarmégo: „Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku”. Pierwsza forma książkowa została wydana w 1897 r. i składała się z 9 stron; wersja ostateczna, złożona z 21 stron – wydana jako książka pochodzi z 1914 r. Obecna wersja wydawana w ramach liberackiej serii wydawniczej korporacji Ha!art, prezentuje obie wersje. Ten francuski poeta, teoretyk sztuki i krytyk literacki, a wreszcie czołowy przedstawiciel XIX-wiecznego symbolizmu, stworzył prawdziwe arcydzieło liberatury, będące wielkim poematem przestrzennym! Autor niczym gestem hazardzisty, rozrzuca na stronach czarne czcionki na białym tle. Tu nawet najmniejszy szczegół ma swoje miejsce i ogromne znaczenie: każdy użyty rodzaj czcionki, wielkość liter, czy niezadrukowana biel kartek. Dzięki zaplanowanemu „rozrzuceniu” słów, biegnących na wskroś, w poprzek, wzdłuż i wszerz, poemat staje się czymś wielopoziomowym i metaforycznym. Jedne słowa skupiają i zamykają w sobie kilka wątków, inne zaś rozsypują. Mallarmé dążył w swoim utworze do uwolnienia słowa, nadania mu autonomicznego znaczenia, do skonstruowania wiersza, w którym każdy wyraz miałby oddzielne znaczenie. Takie nowoczesne podejście stworzyło również niepowtarzalny wymiar graficzny w którym brak miejsca na przypadkowość.
Odejdźmy od tego „zaplanowanego” przypadku na rzecz prawdziwego bałaganu, jakim jest książka „Tristram Shandy” Laurence’a Sterne’a (XVIII w.). Jej autor jest jednym z największych pisarzy angielskich, twórcą prądu literackiego zwanego sentymentalizmem. Uznawany za protoplastę i stylistę trudnej prozy brnącej w esej, nie szczędzący dowcipu i groteski w swoim utworze. Niełatwo przedstawić życie głównego bohatera, któremu poświęcone jest dzieło, skoro nawet sam twórca nie był w stanie podołać temu zadaniu! Niestety nie zdążył przed swą śmiercią, w pełni zamknąć życia bohatera. Choć spłodził o nim aż dziewięć ksiąg, które doczekały się wydania (kolejno każdy oryginalny tom od 1759 do 1769), planował tę historię rozpisać na ksiąg…osiemdziesiąt! Narrator książki to tytułowy Tristram Shandy, który próbuje napisać autobiografię. Historia zaczyna się wraz z jego przyjściem na świat, a – według niego samego – jest on urodzonym pechowcem. Zagłębiając się w lekturę, możemy poznać spiralę jego nieszczęśliwych wypadków, jak choćby epizod ze zmiażdżonym nosem podczas porodu, czy imieniem będącym wynikiem nieporozumienia. Dla nas jednak istotna jest nie tyle fabuła, co sam sposób myślenia autora o swej książce. Idea tej pokrętnej, dygresyjnej prozy oraz zabawa Sterne’a z materią drukarską. Spójrzmy, jak autor w dziesiątkach rozdziałów, rozdzialików, anegdotkach i powtórzeniach, bezliku stron, zapisuje, a właściwie rysuje tekst! A to czarny druk, niczym niebo nocą zapełnia nam całą kartkę, to znów cisza białej kartki – pozostawiona do zagospodarowania przez samego Czytelnika! Urwana narracja, ucięte w pół słowo, wyrwana kartka, liczne kropki, wielokropki…Tak oto dowcipnie bawi się z nami Sterne, eksperymentując ze swym dziełem!
Na pierwszy rzut oka to zwyczajny wolumin. Może trochę większy niż inne. Ale pod tą pozornie zwykłą, białą okładką, tak naprawdę znajdziemy machinę do fabrykacji wierszy! Mowa tu o dziele francuskiego poety, powieściopisarza i eseisty – Raymonda Queneau: „Sto tysięcy miliardów wierszy”. Zaglądając do środka, na wstępie dostrzegamy krótką wskazówkę, bez której kontakt z tymi sonetami nie byłoby taki prosty i oczywisty. Otóż, każdy utwór umieszczony jest na kartce pociętej na kilkanaście poziomych pasków, zawierających pojedyncze wersy. Dzięki takiemu układowi tekstu, możemy dowolnie manewrować fragmentami utworów, uzyskując w ten sposób za każdym razem inny, własny sonet. Sam autor obliczył, że można w ten sposób uzyskać tytułową ilość różnych kompozycji literackich, a przeczytanie wszystkich możliwych kombinacji zajęłoby w sumie około…200 milionów lat (zakładając, że czytelnik poświęca na lekturę tomu całą dobę)! Autor umarł, ale jego potężne tomiszcze sonetów działa do dziś! Jeden wiersz uderzając o drugi, niczym zwariowane perpetuum mobile podziała na niejedną wyobraźnię!
Książka w pudełku – to kolejna innowacyjna propozycja do rozważenia. Po otworzeniu zaskakuje nas plik zszytych lub luźnych kartek. Zanim jednak przejdziemy do czytania tych składek o różnej objętości, powinniśmy zwrócić uwagę, na ukrytą wewnątrz, pisaną drobnym maczkiem instrukcję postępowania:
„Uwaga! Ta powieść składa się z 27 składek tymczasowo oklejonych taśmą, którą należy usunąć. Z wyjątkiem pierwszej i ostatniej, oznaczonych jako takie, pozostałe części mają być czytane na chybił trafił!”. Tu – w najgłośniejszej książce B. S. Johnson’a (brytyjski poeta i pisarz, tworzący mniej więcej w podobnym czasie, co wspomniany już wcześniej Butor), pt.: „Nieszczęśni” (org. The Unfortunates z 1969, polskie tłumaczenie ukazuje się w 2008 r. w ramach serii liberackiej) – tak naprawdę, przestajemy być zwykłymi czytelnikami, a przeistaczamy się w samego autora. Sami decydujemy, jak potoczy się owa fabuła. Jeśli nie spodoba się nam zastany przypadkowo, po otwarciu książki układ, możemy od nowa ułożyć poszczególne składki w dowolnym porządku.
Na wstępie przywołałam postać Williama Howarda Gass’a. To amerykański prozaik, krytyk literacki i eseista, o którym nie sposób nie wspomnieć, jako nowym głosie w liberaturze. W latach sześćdziesiątych XX wieku w utworze „Willie Masters’ Lonesome Wife”,twórca ten personifikuje książkę i pokazuje ją jako własną żonę. Cały proces powstawania utworu, począwszy od pisania samego tekstu, a skończywszy na druku przenosi na gorzką relację między małżonkami. I tak zakończoną książkę przyrównuje do „zużytej” już i niepotrzebnej mu kobiety, a moment przekazania tomu do druku i dalej oddania do rąk czytelnika – jako porzucenie żony i skazanie jej na „dotyk” obcych rąk. Autor odważnie podchodząc do tematu cielesności kobiety, gra z wyobraźnią odbiorcy nie tyle poprzez samą treść, lecz dzięki zamierzonym układom typograficznym, umieszczanym na zdjęciach nagiego kobiecego ciała. W ten sposób Gass zmuszając nas do „zczytywania” liter z różnych fragmentów ludzkiego ciała, uświadamia jak ważne jest fizyczne obcowanie z każdą książką, nie tylko z tą liberacką.
Śmiała koncepcja liberatury wysunięta przez Zenona Fajfera, tak naprawdę rozwijała się przez całą niemal dekadę lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W tym czasie powstaje pierwsza książka: „Oka-leczenie” (we współpracy z Katarzyną Bazarnik)– świadomie określana mianem liberatury, zarówno przez samego twórcę, jak i krytykę i czytelników. „Oka-leczenie” (wyd. prototypowe 2000 r. w nakładzie 9 egzemplarzy) to trójksiąg. Trzy tomy złączone ze sobą w jedną całość tworzą inny przekaz (jak twierdzi autor), niż dałby ten sam tekst umieszczony w jednym lub trzech oddzielnych tomach. Kodeksy te sczepione są ze sobą okładkami, tak, że dwa otwierają się w jedną stronę, zaś środkowy tom w przeciwną. Taka nieprzypadkowa konstrukcja, ściśle wynika z treści jaka została ukryta we wnętrzu. Jak możemy się domyślić, po otworzeniu raczej nie znajdziemy kartek tradycyjnie zapisanych, czarnym drukiem z góry na dół. Pojawiają się tu kaligramy (obrazy złożone ze znaków pisma), anagramy (wyrazy utworzone przez przestawienie liter lub sylab innego wyrazu), a sama okładka staje się rebusem. Na szczęście autorzy potraktowali przedmowę jako swoistą instrukcję obsługi, która nie narzuca, a sugeruje jak czytać „Oka-leczenie”. Książka ta, jak nazywa ją Fajfer, jest wierszem emanacyjnym. Co to oznacza? Wyobraźmy sobie tekst, którego słowa zaczynają znikać, a zostają tylko ich początkowe litery. Z tych liter układamy nowy tekst i z niego w sposób analogiczny kolejny i kolejny, aż wreszcie cały utwór redukuje się do jednego słowa. W ten sposób tekst posiada warstwę widzialną i niewidzialną, którą odszukuje i składa sam czytelnik. Fajfer udowadnia, że to co istotne w tej książce nie musi być w pełni widzialne, może powoli odsłaniać się przed dociekliwym czytelnikiem. Ten ważny proces odkrywania może stać się nową czytelniczą przygodą, skłaniając odbiorcę do „zajrzenia w głąb” tekstu i poszukania własnej interpretacji.
Duet Zenkasi jest także autorem „(O)patrzenia”, zrodzonego z omówionego powyżej trójksięgu. Fajfer to również twórca utworu „Spoglądając przez ozonową dziurę” – będącego książką zamkniętą w szklanej butelce. Przykłady te są tekstami emanacyjnymi. Jeśli wnikliwy czytelnik spróbuje zrozumieć metodę szyfrowania słów w Oka-leczeniu”, z pozostałymi dwoma utworami liberackimi nie powinien mieć już problemów.
Obok Fajfera i Bazarnik wypada krótko wspomnieć nieżyjącego już prozaika i poetę – Stanisława Czycza, czy stale współpracującego z Zenkasi – Radosława Nowakowskiego.
Ten pierwszy jest twórcą niezwykłej pracy pt.: „Arw”, powstającej w latach 1975-1980. To intermedialne i polifoniczne dzieło, bardziej przypomina rozpisaną na wiele głosów partyturę, niż prozę czy wiersz. Tak więc, na kolejnych stronach nie czytamy zwartych tekstów linijka po linijce, jak to robimy ze „zwykłą” książką, a próbujemy naraz wychwycić wzrokiem kolumny tekstów „płynących, opadających i plączących się ze sobą”. Autor wcielając się w kompozytora, traktuje tekst niczym rozpisaną operę i pozwala sobie na użycie pozatekstowych znaków (nuty, obrazy). Takie odejście od tradycyjnie zapisanego tekstu sprawia, że mamy do czynienia z dziełem nielinearnym, rozbitym na różne warstwy i zamkniętym w skomplikowanej, prawdziwie prekursorskiej formie literackiej.
Dla omawianego przeze mnie zagadnienia, fundamentalne znaczenie ma również postać kieleckiego pisarza, Radosława Nowakowskiego. Ten autor kilkunastu własnoręcznie wykonanych dzieł liberackich, jest także twórcą „Traktatu Kartkograficznego” – książki o tymże zjawisku. „Ulica Sienkiewicza” to tytuł i temat jednej z jego prac. Ta gruba księga po rozłożeniu sięga prawie 11 metrów! Autor wcielając się w przewodnika, oprowadza nas po jednej z głównych ulic swojego rodzinnego miasta. Każda kartka tej książki-mapy to ręcznie wyrysowana architektura, w którą wpisują się usłyszane na ulicy: dźwięki, słowa, numery domów; niczym notatki osoby spoza miasta. Tym dziełem Nowakowski udowodnia niejednemu twórcy, że w świadomym tworzeniu książek nie ma żadnych barier i żadnego końca.
Nazwa – książka – pochodzi z języka łacińskiego. Liber oznacza też wolny. Zatem gdyby książkę potraktować jako jednego z nas, byłaby ona wolna…Tylko od czego? Może od wspomnianych już poniekąd przeze mnie: konwencjonalnej budowy, sposobu myślenia o książce i traktowaniu jej wyłącznie jako wygodnego nośnika myśli. Uwolnienie się od tych wszystkich blokad, pozwoli na wyzwolenie wolności twórczej. A ta z kolei przekłada się na książkową cielesność. Może więc funkcjonować już nie jako kolejna setna, tysięczna książka – z powszechnie znaną budową – ale jako obiekt o przekazie artystycznym. Oznaczałoby to, że staje się formą autonomiczną i samowystarczalną, niepodporządkowaną wszelkim regułom.
Każda książka może do nas przemówić, ale nie każda robi to całą sobą! W liberaturze – jako sztuce słowa – tekst jest elementem niezastąpionym, a nawet i więcej: idea zapisana w tekście warunkuje kształt materialny książki. To prowadzi do wszelkich odstępstw od konwencjonalnego kształtu tomu. W książce liberackiej będącej efektem końcowym, wszystkie elementy wzajemnie się dopełniają i określają. Książka jaką dzisiaj zna większość z nas, to tylko łatwy w produkcji i „obsłudze” poręczny nośnik. „Książka przestaje być skarbem, staje się narzędziem” – narzędziem, który zyskuje formę coraz bardziej ujednoliconą i głównie stawia na samą funkcjonalność. Czytelnicy oswajani są z klasyczną formą kodeksowej książki, a ta przecież nie sprawia trudności w oddawaniu się lekturze. Nie stanowi też problemu dla drukarza i wydawcy. No bo, po co poszukiwać nowych, inspirujących rozwiązań, kiedy można wszystko oddać w ręce masowej i wyręczającej człowieka produkcji?
Oczywiście, to nie chodzi o to, by jak podkreślają „rodzice” liberatury: Zenon Fajfer i Katrzyna Bazarnik, wprowadzić liberaturę do szkolnych bibliotek, księgarń, czy czytelni, odrzucając i zapominając o tych tradycyjnych książkach (chociaż taka rewolucja byłaby na pewno czymś ciekawym). Chodzi raczej o to by, tak jak artysta podchodzi indywidualnie do każdego swojego dzieła, tak i każdą książkę potraktować, jako coś niepowtarzalnego i autonomicznego. Tak, jak podczas oglądania obrazów w galerii malują nam się pewne przemyślenia, spostrzeżenia, tak i wędrując po książce, powinniśmy na chwilę zatrzymać się i spojrzeć na nią, jak na dzieło pobudzające nasze wszystkie zmysły!
Posłużę się słowami Elżbiety Sali: „Wszak obrazy się czyta, książki się ogląda, tekst się rysuje, a rysunki pisze”.
Bibliografia:
Bazarnik Katarzyna, „Książka jako przedmiot” Michela Butora, czyli o liberaturze przed liberaturą,
[w:] Od Joyce’a do liberatury. Szkice o architekturze słowa, red. K. Bazarnik, Kraków 2002
Bazarnik Katarzyna, Liberatura: ikoniczne oka-leczenie liberatury, [w:] TEKST-TURA, red. M. Dawidek- Gryglicka, Kraków 2005
Dawidek-Gryglicka Małgorzata, Historia tekstu wizualnego. Polska po 1967 roku, wyd. Korporacja Ha!art, Kraków-Wrocław 2012
Fajfer Zenon, Co to jest liberatura?, red. K. Bazarnik, Z. Fajfer, wyd. Korporacja Ha!art, Kraków 2008
Fajfer Zenon, Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich, [w:] TEKST-TURA, red. M. Dawidek-Gryglicka, Kraków 2005
Fajfer Zenon, Liberatura – pięć sylab w poszukiwaniu definicji, wyd. Korporacja Ha!art, red. K. Bazarnik, Z. Fajfer, Kraków 2009
Przybyszewska Agnieszka, Liberackość dzieła literackiego,Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2015
Przybyszewska Agnieszka, Niszczyć, aby budować. O nowych jakościach liberatury i hipertekstu, [w:] TEKST-TURA,
red. M. Dawidek-Gryglicka, Kraków 2005
Czasopisma:
Dembosz Jacek, Księstwo liberatury, „Wiadomości ASP” 2012, nr 58, str. 97
„Ha!art” 2010, nr 30
„Ha!art” 2003, nr 2 (15)
Sala Elżbieta, Obrazy do czytania, książki do oglądania, „mocak FORUM”, 2012, nr 3, str. 76
Strony www:
http://www.ha.art.pl/wydawnictwo/linie-wydawnicze/586-liberatura.html
Ilustracje:
- 1. http://www.houyhnhnmpress.com/finnegans-wake-prospectus
- 2. http://theredlist.com/wiki-2-343-917-999-view-publishing-profile-mallarme-stephane.html
- 3. http://special.lib.gla.ac.uk/exhibns/month/oct2000.html
- 4. http://openset.nl/blog/?p=192
- 5. http://culture.pl/pl/artykul/polska-i-skandynawia-wskrzeszaja-liberature
- 6. http://store.briancassidy.net/shop/cassidy/16433.html
- 7. http://www.ha.art.pl/
- 8. http://mcbooki.blogspot.com/2013/03/stanisaw-czycz-arw.html
- 9. http://culture.pl/pl/artykul/wyraz-plus-obraz-czyli-wyobraznia-liberacka