Niespełna rok temu, w trakcie dyskusji prowadzonej przy okazji warszawskiej wystawy Typopolo padło pytanie, skąd akurat teraz tak duże zainteresowanie tematem liter, zwłaszcza tych, które obserwujemy w naszym codziennym krajobrazie.

Wspomniana wystawa, mająca miejsce w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, prezentowała specyfikę polskiej typografii wernakularnej. Zjawisko typopolo zostało nazwane tak przez Jakuba Stępnia, projektanta który jako pierwszy zainteresował się nieprofesjonalnym, momentami pokracznym, liternictwem polskich budek z frytkami, piwem, smażoną rybą i hamburgerami. Ta oddolna działalność wyrosła z czasów, kiedy gwałtownie i w sposób niekontrolowany rozrastała się w Polsce prywatna działalność handlowo-usługowa lat 90. Każdy, najmniejszy nawet interes, czy to skup butelek, budka z frytkami czy kawałek ziemi przekształconej w parking trzeba było zareklamować. Nie było czasu na działania profesjonalne, nie było profesjonalistów, za to dostępne były litery wycięte z folii, a w świeżych biznesmenach wciąż aktualne przekonanie, że sam dam radę. Jakub Stępień zaczął fotografować efekty tych samodzielnych działań typograficznych, a później wykorzystywać je na potrzeby swoich, już profesjonalnych, projektów. Jego plakaty i koszulki z typopolo, zdjęcia „wyklejanego” liternictwa, i dodatkowo relikty działań profesjonalnych warszawskich szyldziarzy z lat 60. i 70. oraz to co powstało na ich podstawie zostały zaprezentowane w warszawskim muzeum.

Pokaz ten zbiegł się w czasie z wydarzeniem dotyczącym tego samego zagadnienia – wystawą Topografia/Typografia która została otwarta w październiku 2014 roku w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie. Koncepcja krakowskiej wystawy wyrosła z pytania o to, w jaki sposób typografia może być związana z daną przestrzenią oraz w jaki sposób abstrakcyjny kształt litery może nawiązywać do obszaru, który da się opisać współrzędnymi geograficznymi. Zaprezentowanych zostało kilkadziesiąt przykładów wzajemnego przenikania się tych dwóch dziedzin. Pokazane zostały projekty, dla których inspiracją była typografia wyszukana w przestrzeni publicznej oraz takie, które odnosiły się do historycznego liternictwa. Przedstawiona została również historia polskiego kroju narodowego, regionalnego oraz krojów miejskich z różnych stron świata. Poruszony wreszcie został temat zaśmiecenia przestrzeni publicznej w Polsce. W wybranych salach i holach MOS-u zobaczyć można również było ponad 300 zdjęć przykładów rozwiązań typograficznych z całego świata.

Wystawy miały na celu pokazać to, co jest z przestrzenią publiczną nierozłącznie związane, a co nie doczekało się do tej pory zbyt wielu profesjonalnych opracowań. Obecność typografii w naszym otoczeniu jest z jednej strony zagadnieniem bliskim każdemu użytkownikowi przestrzeni (miejskiej lub wiejskiej), z drugiej zaś strony temat ten wydaje się być zaniedbany i niedoceniony. Jest nieobecny zarówno jako temat badań naukowych jak i jako zadanie projektowe – przykłady dobrych, funkcjonalnych i estetycznych systemów informacyjnych w przestrzeni publicznej są w Polsce nadal nieliczne. Działania profesjonalnych projektantów, krytyków dizajnu, kuratorów i organizacji czy grup walczących z wizualnych chaosem w Polsce wskazują jednak na to, że proces zmiany świadomości i etap porządkowania naszego otoczenia trwa.

Polski outdoor

W 2009 roku Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz, założyciele stowarzyszenia Miasto Moje A W Nim, wydali album Polski Outdoor. Zawarta w nim analiza była druzgocąca: przestrzenie polskich miast, tak samo ich centra jak i przedmieścia oraz okolice dróg dojazdowych w cenne krajobrazowo, czyli popularne wśród turystów rejony, są zaśmiecone reklamą zewnętrzną. W kuriozalny sposób przez ostatnie 20 lat, od chwili kiedy pierwsze reformy przełomu lat 80. i 90. ubiegłego stulecia umożliwiły rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej, starając się dogonić kapitalistyczny Zachód, ustawiliśmy w naszych miastach jedną z największych liczb nośników reklamy zewnętrznej w Europie. Obwiesiliśmy reklamami plaże, zasłoniliśmy góry, przykryliśmy budynki – zabytki, kościoły, cmentarze – w myśl zasady, że im reklama większa, tym lepiej. Kiedy władze miasta São Paulo ogłaszały swoje miasto czystym od reklamy zewnętrznej, ikona naszej stolicy zniknęła pod banerami.

Album z 2009 roku rozpoczął szeroką dyskusję nad tym, jak oczyścić kraj z zalewających go szpecących reklam. Temat szkaradnych „szyldów” zaczął pojawiać się w mediach ogólnopolskich i regionalnych. Redakcje zaczęły pytać mieszkańców, co według nich wygląda najgorzej. Zaczęto się rozglądać. Czasami nie był potrzebny do tego zbyt duży wysiłek, bo domorośli dekoratorzy sięgali po coraz bardziej wymyślne, świecące i migające formy perswazji. Fakt, że użytkownicy przestrzeni publicznej rozejrzeli się wokoło, zmienił już bardzo wiele. Przykład takich miast jak Bruksela (gdzie prawie w ogóle nie ma reklam, a jedyne dopuszczalne formy promocji to specjalne flagi – pojawiające się w określonych miejscach i niewielkiej ilości – na których można promować wydarzenia kulturalne) czy Wiedeń (gdzie systemowa reklama zewnętrzna – billboardy – nie ma dostępu do zabytkowego centrum miasta) pokazują, że miasto bez reklam jest możliwe. Wymaga to jednak pewnego wysiłku ze strony klientów firm oferujących powierzchnie reklamowe czy osób decydujących o obwieszeniu swoich prywatnych nieruchomości banerami. Potrzeba również refleksji ze strony samych projektantów i osób odpowiedzialnych za planowanie kampanii reklamowych, którzy lekką ręką kreślą plany promocji ATL. Tak jak w przypadku pojęcia banner blindness odnoszącego się do stron www, polegającego na instynktownym, podświadomym ignorowaniu banerów reklamowych, tak samo jeżdżąc po mieście nauczyliśmy się nie zauważać ogromu reklamowego zanieczyszczenia. Billboardy przestały spełniać swoją funkcję. Debata nad oczyszczaniem przestrzeni publicznej trwa. Świadomi obywatele sami inicjują działania mające na celu porządkowanie miast. I nadal uważnie się rozglądają.

Polowanie na zabytkowy dizajn

Od kilku lat, dużym zainteresowaniem cieszą się artefakty pochodzące z naszej projektowej przeszłości. Trend jest globalny, modernistyczne motywy, grafika, dizajn i architektura cieszą się dużym zainteresowaniem. Tocząca się pomiędzy architektami a włodarzami miast batalia o uznanie betonowych brył biurowców z lat 70. za zabytki przynosi efekty. Dla przypomnienia – przegrani w tej bitwie zostają w najlepszym wypadku obłożeni grubą, styropianową otuliną, co przekształca zgrabne nowoczesne budynki w nudne, beznamiętne prostopadłościany w dziwnych kolorach. W najgorszym wypadku ikoniczne realizacje polskiego modernizmu zostają po prostu wyburzone. Powstają publikacje opisujące polskie wzornictwo z poprzednich dekad. Dawne meble i dizajn jest doceniany. Najpopularniejszy mebel z przeszłości – fotel 366 Józefa Chierowskiego, którego liczne egzemplarze od dawna niszczeją w działkowych altanach, po renowacji obicia wraca na salony, staje się rozpoznawalny i znów atrakcyjny. To samo dotyczy projektowania graficznego i typografii. Efektem jest sukces marki Pan Tu Nie Stał czy powstanie Muzeum Neonów. Pan Tu Nie Stał już w pierwszych swoich kolekcjach koszulek wykorzystywał specyficzną typografię z lat 60. czy 70., celnie trafiając w do odbiorców nastawionych sentymentalnie do PRL-owskiego dziedzictwa wizualnego. Również w Łodzi (bo stamtąd wywodzi się ta marka) zachowała się największa ilość zabytkowych, modernistycznych murali zdobiących szczytowe ściany budynków. Lokalni aktywiści i miłośnicy swojego miasta dokumentowali je i publikowali na pierwszych indywidualnych stronach www już na początku XXI wieku. Zaczął zmieniać się status dawnych szyldów i napisów na witrynach sklepów. Ze staromodnego i nienowoczesnego liternictwo z zeszłej epoki stało się cenne, było i jest obiektem poszukiwań i działań dokumentacyjnych. Stało się również inspiracją dla współczesnych projektantów. Przykładem może być identyfikacja łódzkiego baru Owoce i Warzywa, która odnosi się do dawnego napisu z witryny sklepu warzywnego. Wraz z modą na wąsy pojawia się moda na retro typografię. W trakcie wystawie Typopolo, prezentującej między innymi szereg krojów pism bazujących na dawnych warszawskich szyldach, zorganizowano spotkanie z szyldziarką z poprzedniej epoki. Zgromadziło ono tłumek zaciekawionych słuchaczy. Z kolei w ramach krakowskiej wystawy Topografia/Typografia pełną salę kinową skupił film Sign Painters. Jego premiera odbyła się w 2014 roku, opowiada on o grupie zawodowej malarzy szyldów – kiedyś w Stanach Zjednoczonych bardzo popularnej. Dawniej jedynym sposobem wypromowania swojej działalności było wymalowanie atrakcyjnego szyldu. Amerykańscy rzemieślnicy zajmujący się taką działalnością opanowali ręczne liternictwo do perfekcji. Przez lata stworzyli mocną grupę zawodową i wykreowali charakterystyczny amerykański styl. Rozwój nowoczesnych technik drukarskich, pozwalających na łatwy wydruk dowolnej grafiki czy napisu, początkowo osłabił pozycję ulicznych mistrzów. Bardzo szybko jednak zorientowano się, że ręcznie wykonane, unikatowe szyldy, odzwierciedlające niepowtarzalny styl autora, są cenniejsze niż bezduszne, komputerowe banery. Kursy ręcznego liternictwa w Stanach i na całym świecie cieszą się obecnie ogromnym powodzeniem. Dla porównania jedna z młodszych bohaterek filmu opowiadając o początkach swojej kariery zawodowej wspomniała o tym, że nie była w stanie ukończyć kursu liternictwa, bo ze względu na brak zainteresowania nie udało się zebrać chętnych i kurs nie wystartował.

Fashioniści

Typografia niepostrzeżenie pojawiła się w każdym aspekcie naszego życia. Zaczęła wypierać motywy ilustracyjne z projektów opakowań oraz – od jakiegoś czasu – stała się dosłownie modna. Koszulki z różnego rodzaju napisami zalały w ostatnich sezonach sklepy. W jednym z druków towarzyszących wystawie Topografia/Typografia zawarte było 5 zadań pozwalających ćwiczyć sprawność świadomego typografa-obserwatora. Jego podstawową cechą jest ciekawość, która pozwala spojrzeć na nowo na dobrze znaną, codzienną przestrzeń – zadrzeć głowę do góry, żeby odkryć historyczne reklamy sprzed stu czy kilkudziesięciu lat, popatrzeć na zakurzony szyld nieczynnego punku usługowego jako ciekawą inspirację. Tak jak autorzy krojów prezentowanych na wystawie, typograf taki zacznie postrzegać swoje otoczenie w nowym świetle – jako źródło inspiracji do tworzenia liter i układów typograficznych. Poszukując liter tam, gdzie teoretycznie ich nie ma, odkryje lokalną tożsamość i, miejmy nadzieję, zadba o wizualny porządek swojego otoczenia.