Rysunki, o których chcę opowiedzieć pochodzą z cyklu „Niczym”. Zostały one wykonane w autorskiej technice węgla na płótnie. Realizowały się na drodze poszukiwań i eksperymentów z uzyskiwaną efemeryczną jakością obrazu. Procesowi twórczemu towarzyszyła fascynacja stosowanym medium oraz przeczucia, co do wyrażania się poprzez tę formę treści pozamaterialnych. W opisie, który dotyczy charakterystyki podjętych przeze mnie działań twórczych nakreślam doświadczenia z samą techniką węgla na płótnie wskazując jednocześnie na istotność i celowość wyboru medium oraz podłoża, które w jakimś stopniu zdeterminowało wyraz powstałego cyklu prac.
W niniejszym tekście swoje rozważania koncentruję wokół zagadnień, które odnosząc się do obrazu odnoszę także do życia: do egzystencji człowieka: stan zaciemnienia, niewidzenia, w ciemności, pogrążonego w rozpaczy, ze świadomością własnej grzeszności zestawiam z zaciemnionym obrazem, w którym „nic się nie jawi”.
Jaki sens ma obraz, w którym nic się nie jawi? Który zdaje się nic nie przedstawiać? Czy staje się zaprzeczeniem samej idei tworzenia? Ktoś zgasił światło, nastała ciemność, nic-niewidzenie… Jak często właśnie pogrążenie się w jakimś stanie odcina od widzenia, bycia przytomnym, obecnym teraz?
Rysunki, które zaczęłam tworzyć począwszy od 2016 roku, powstawały na gruntowanych płótnach, takich, które dedykowane są technikom malarskim. Tworzę je naturalnym węglem wierzbowym. Zaczynam od pokrycia powierzchni obrazu szarym walorem. Podłoże, gęstość splotu płótna wpływa na zatrzymanie („branie”) węgla, na to, w jaki sposób kruszący się w trakcie pocierania o chropowatą strukturę podłoża węgiel pojawia się na płaszczyźnie. Intensywność waloru jest właściwie proporcjonalna do stopnia szorstkości podłoża, ale tendencja ta utrzymuje się do pewnego momentu. Jeśli płótno jest stosunkowo gładkie czy też śliskie, węgiel ma mniejsze możliwości, aby się utrzymać na powierzchni.
Nieprasowany, naturalny węgiel umożliwia swobodne tworzenie plamy, w której nie ujawnia się kreska. Kładziony pod kątem, rysowany równoległymi uderzeniami tworzy w miarę jednolicie ukierunkowaną walorową plamę. Podczas zakładania tonu szarości na powierzchni płótna, węgiel zużywa się w największym stopniu. Każdy rysunek rozpoczynam od założenia szarości. Dopiero później zaczynam odsłaniać światła… Lekkie dotknięcie czy zdmuchnięcie węgla z płótna powoduje osłabienie waloru. Do rysowania używam dłoni, czasem pędzli, które ścierają węgiel, czasem rysunek powstaje z użyciem gumki. Tworzenie przedstawienia polega tutaj zasadniczo na rozjaśnianiu, podobnie jak w technice mezzotinty.
Rysowanie po niegładkiej powierzchni siłą rzeczy tworzy sytuację nieostrego przedstawienia. Obraz traci na wyrazistości, plamom towarzyszy szum podłoża. Węgiel na charakterystycznej strukturze płótna pozostawia specyficzną ziarnistą, czasem prążkowaną strukturę, nie zachowuje się precyzyjnie. Gest użytego narzędzia jest w przypadku kilku rysunków zupełnie niewidoczny. Jakby samo nałożenie węgla na płótno miało nie ujawniać ingerencji, udziału autora. Ten, zdawać by się mogło, bezosobowy sposób rysowania ma coś z obrazu starej czarno-białej odbitki fotograficznej, takiego, który powstaje z udziałem światła w procesie fotochemicznym. Kiedy do rysowania używam pędzli, obraz zdaje się być bliższy malarstwu, które operuje plamą.
Jest to technika, w której mogę popełniać błędy. Sięgając pamięcią do czasów studiów na II roku na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie, mogę przywołać jedną z rozmów podczas zajęć z rysunku. Po śmierci nieuleczalnie chorej Mamy powrót na uczelnię i tworzenie wydało mi się być pozbawione sensu. Profesor Jacek Gaj dostrzegł jakiś rodzaj kłopotu w moich zmaganiach z rysunkiem węglem na papierze. Była to frustracja wywołana niemożnością dokonywania na bieżąco swobodnego przekształcania materii w rysunku. Chciałam, aby przedstawienie powstawało na drodze poszukiwań, by było wynikiem jakiegoś przydarzającego się układu plam, kresek. Poprzez ich akceptację bądź zmianę, w procesie przemazywania i dokładania plam chciałam, aby tak powstawał wizerunek. Chciałam mieć możliwość modyfikować to, co już zostało naniesione na papier. Kiedy profesor rozpoznał przyczynę mojego zniechęcenia, zachęcił mnie, abym sięgnęła po płótna albo gruntowane tektury i na nich rysowała, z tą możliwością, że zawsze można zamalować przedstawienie bielą podłoża. Próbował znaleźć jakieś rozwiązanie by oswoić mój lęk przed rysowaniem. Zrealizowałam wtedy jeden rysunek węglem na płótnie (bardzo zadowalający), ale porzuciłam ten sposób, gdyż w międzyczasie zachwyciło mnie rysowanie temperą na powlekanym kredą papierze, dającym możliwość rozcierania i ścierania rysunku na mokro.
Po obecnych doświadczeniach na płótnach wiem, że wystarczy przetarcie ręką powierzchni pokrytej naturalnym nieprasowanym węglem by powrócić do dziewiczości niezarysowanego podłoża. Właściwie na większości sprawdzonych płócien można rysować i ścierać węgiel w nieskończoność, choć taki stan rzeczy także, jak się okazuje, może stać się utrudzeniem: nieustannie (poza tym stanem po utrwaleniu fiksatywą węgla na płótnie) wymaga, by przedstawienie traktować ze szczególną ostrożnością i ze świadomością, że węgiel utrzymuje się na powierzchni płótna, ale nie jest na tyle trwale naniesiony, jak to jest w przypadku rysowania na papierze.
Przyszedł czas, gdy szczerze zwątpiłam w sens tych działań na płótnach. Jego struktura zaczęła mi przeszkadzać, tzn. jego struktura stawała się tak aktywna, tak pierwszoplanowa, że zaczęłam tracić poczucie, że w tych obrazach widoczne jest przedstawienie, że można w nich dojrzeć coś poza tą strukturą węgla na płótnie. Przecież właśnie decydując się na rysowanie na płótnie, chciałam by było to widoczne…
Ponadto ze względu na tę strukturę istnieje pewna trudność w reprodukowaniu tych rysunków. Odbiór obrazu jest różny w zależności od oświetlenia, od kąta padania światła na płaszczyznę obrazu. Na płótnach pokrytych węglem obserwuje się inne natężenie tonu węgla w zależności od kąta patrzenia. Przy patrzeniu na płótno z boku, ze względu na strukturę płótna i obecnego na niej węgla, obraz jakby wydaje się być ciemniejszy. Od oświetlenia zależy jak tego rodzaju rysunek będzie się jawił odbiorcy.
Wykonane rysunki należało w jakiś sposób zabezpieczyć. Utrwalanie działań człowieka służy przecież przedłużeniu żywotności obrazu jako tego ukończonego, aby pozostał jak najdłużej w nienaruszonej formie. Przyznam szczerze, że ten etap pracy nad rysunkami od początku spędzał mi sen z powiek. Użycie fiksatywy w aerozolu do tego rodzaju chimerycznej i wyjątkowo wrażliwej na wszelkie działanie powierzchni wydawało się szalenie ryzykowne. Mimo delikatności rysunków tworzonych węglem na płótnie daje się je utrwalić i to bez szkody dla obrazu, przy zachowaniu wyjątkowych środków ostrożności. Zwłaszcza, jeśli nie będzie się utrwalać obrazu w pozycji leżącej i będzie się to wykonywało etapami, lekko rozpylaną mgiełką fiksatywy. Czasem mimo starań na powierzchni rysunku, w trakcie stosowania fiksatywy, ujawniają się białe plamki; detale, które w zależności od rodzaju oraz sposobu rozpylania mogą zniknąć.
Czy pozostawić wykonane rysunki bez utrwalenia? To pytanie oczywiście żywo towarzyszyło mi od początku pracy nad cyklem. Aspekt ideowy dzieła, które z góry skazuję na zamazanie, zniknięcie, na wszelkiego rodzaju ingerencję zdaje się być w pierwszym odczuciu, ze względów praktycznych, pozbawione sensu. Jednakże stałby się tym sposobem manifestem ulotności, kruchości życia, sztuki. Aspekt ten, jak nietrudno się domyślić, był dla mnie pociągający. Jednakże ostatecznie zapadła decyzja o utrwaleniu rysunków.
Rysunki, które powstawały przed cyklem „Niczym” realizowałam w konwencji rysunkowej polegającej na dokładaniu kolejnych kresek, plam szarego rysunku węglem na gruntowanych bielą płótnach. To były moje pierwsze próby i doświadczenia z techniką rysowania węglem na płótnie. Nieco później pojawiła się konieczność, jakaś potrzeba by powierzchnię płótna pokrytą w całości najciemniejszym walorem węgla traktować jako stan wyjściowy. Paradoksalnie: bowiem od tego momentu rozpoczynało się rysowanie. Tak powstawał cykl rysunków „Niczym”.
Nadmienię, że spotykam się tutaj z odmiennym w charakterze podejściem do zwyczajowego, powszechnie przyjętego sposobu rysowania. Sposób działania walorem węgla na płótnie realizowany był jako działanie, które można by określić jako negatywowe: wychodzące od/z ciemności. Przyjmujące ciemność całkowicie pokrytego węglem tła jako punkt wyjścia (tam, gdzie powierzchnia jest najintensywniej pokryta walorem narzędzia, w obrazie „nic się nie jawi”…). Rysunki realizowały się jednak bez użycia jasnego medium, czyli nie były tworzone białym narzędziem na czarnym podłożu. Rysunek powstawał poprzez modyfikację naniesionych plam uzyskanych ciemnoszarym tonem naturalnego węgla wierzbowego, poprzez przemianowywanie kierunków, natężenia, rozproszenia istniejącej materii. W obrazie zasadniczo przedstawienie ujawnia się poprzez rozcieranie, poprzez zmianę układu pyłu węgla na powierzchni płótna. W ten sposób ma się, analogicznie jak w fotografii uzyskiwanej metodą fotochemiczną, wydobywać, nakreślać, sugerować formą to, co widzialne. Tym sposobem obraz zaczyna się jawić jako znajoma, identyfikowalna przestrzeń.
Obrazy z cyklu „Niczym” nie tyle miały imitować jakąś nieistniejącą, wyobrażoną rzeczywistość, tworzyć pozory jakiejś rzeczywistości, co dawać poczucie, że mają być one właśnie odbierane jako rodzaj imitacji, projekcji. Obraz stwarza niejako sytuację wglądu w wykreowaną rzeczywistość, może być także rodzajem introspekcji, dającej możliwość wglądu w człowieka. Pod tym kątem sztuka jest nieporównywalna z niczym innym.
Tworzenie obrazów w cyklu bliskie jest prowadzeniu monologu, będącego samodzielną, znaczeniową, ciągłą wypowiedzią jednego podmiotu. Przedstawia się w ten sposób jakiś tok myślenia i widzenia twórcy, cechującego się intuicyjnym i emocjonalnym podejściem do tworzenia.
W przypadku podejmowanych przeze mnie działań narracja wizualna staje się czytelna w powiązaniu z tekstem, który powstawał w tym samym czasie. Sam tytuł „Niczym”, tym bardziej w swej wieloznaczności upomina się o osadzenie w kontekście czytelnym dla odbiorcy.
Kończąc, przedstawię kilka interpretacji, niektórych bardzo oczywistych, odnoszących się do samego tytułu opisywanego cyklu. W słowie„niczym” można doszukać się rozmaitych znaczeń, jego odbiór zależny jest od kontekstu użycia. W warstwie językowej pojęcie „niczym” stosuje się w momencie porównywania i wskazywania na pewne podobieństwo czegoś do czegoś. Wyraz ten używany jest w tworzeniu wyrażeń porównawczych, łączących się z wprowadzeniem wyrazu nadrzędnego, stanowiącego wzorzec porównania. Słowo „niczym” znaczyć może tyle samo co: na kształt, jakby, wzorem, pozornie…
Istnieją także zdania, gdzie słowo to zamyka, kończy myśl, po nim stawia się kropkę. Słowo „niczym” jest w nich rodzajem zwieńczenia, czy też przygwożdżenia. Może być także używane w kontekście nakreślenia obrazu negacji, zaprzeczenia istności przedmiotu albo podmiotu, bądź jako słowo określające, nazywające podmiot czy przedmiot jako pozbawiony wartości (w rozumieniu: „sprowadzony do nicości”). Dlatego też w tym kontekście może się odnosić do nazwy czy też do imienia. Ta redukcja do nicości może być wyrazem przyjęcia określenia, poprzez które podmiot sam siebie postrzega, narzuca sobie ciężar pogrążenia, sprowadzając się do prochu. Jest w tym jakieś odczucie emocjonalne, stan psychiczny jednostki, która w takie samopoczucie wprowadziła siebie; bądź została nakierowana, utwierdzona, pozostawiona by tak o sobie świadczyć.
Dlaczego, gdy piszę o tym, jawią mi się ostatnie z obrazów Marka Rothko? Te, dla których miejscem przeznaczenia była przygotowana kaplica w Houston…?
Niczym… Zadaję sobie pytanie: czy nie znaczą tego ostatnie z obrazów Marka Rothko? Czy nie są one rodzajem zapisu ludzkiego stanu, emocji? Które nasuwają odczucia znalezienia się u kresu? Czymże są te „czarne” obrazy bez przedstawienia? Obrazami do granic przesiąkniętymi ludzkim dramatem? Obrazami pustki? Przeciążenia? Czy nie implikują one pytań, które dotyczą życia bądź odcięcia się?
Decyzje tego rodzaju, czy nie są jakimś niezwykle dramatycznym manifestem, dla wyrazu którego jednostka nie znajduje „niczego innego”? Jakby była w to wpisana jakaś fatalna konieczność?
Na koniec chciałabym jednak coś innego dopuścić do głosu… Wydaje się, że istnieje jeszcze inny rodzaj przekonania o podobnym punkcie styczności… Można się z nim spotkać w spojrzeniu, w widzeniu ascetycznym, który u swych podstaw wpisane ma owo założenie „niczym”: jako postawa wyzbycia się siebie, obrania drogi pokory. Znajduję to u chrześcijańskich mistyków, choćby w „Twierdzy wewnętrznej” u św. Teresy z Ávili, gdzie opisuje ona przebywanie w ostatnim, siódmym mieszkaniu (symbolizującym najwyższy stopień doskonałości duchowej) jakby był w tym rodzaj zapomnienia o sobie, jakby dusza już nie istniała, bo cała jej istność takiego kształtu i kierunku nabrała, że już nie zna siebie, ani już nie myśli dla siebie, ani o niebie, ani o życiu, ani o czci własnej, jedynie cała jest oddana i poświęcona szerzeniu czci Bożej. Wtedy postawa „niczym” charakteryzuje się życiem ze zgodą na śmierć innego rodzaju…
Powyższy tekst jest kompilacją fragmentów pochodzących z rozprawy habilitacyjnej, której przedmiotem jest m.in. cykl 36 rysunków pt. „Niczym”. Wspomniany zestaw prac prezentowany był na wystawie „Niczym” w Galerii Centrum Międzynarodowego Centrum Sztuk Graficznych SMTG w Krakowie na przełomie lutego i marca 2019 roku. Wystawie towarzyszyło wydawnictwo pod tym samym tytułem, wydane przez Wydawnictwa PWSZ w Tarnowie.
Rysunek „Chmura i cień” został zaprezentowany na wystawie Sunny Art Prize 2019 w londyńskim Sunny Art Centre w październiku br.