W Atenach byłem umówiony z miejscowym kuratorem wystawy. Miał mnie odebrać z centrum miasta i zakwaterować w hotelu. Czekałem na wyznaczonym przez niego rogu ulic. Mr Savas przyjechał (na harleyu!) spóźniony ponad 6 godzin. Nie mógł zrozumieć mojego zdenerwowania. Tłumaczył, że przecież przyjechał. Odpowiedziałem, że owszem, ale umówieni byliśmy ponad 6 godzin wcześniej. Mr. Savas argumentował: „Ale przyjechałem, tak czy nie?”. Musiałem przyznać mu rację. Nie rozumiał, o co mi chodzi. Gdyby nie przyjechał, wtedy mógłbym być zdenerwowany. To by zrozumiał.

Poprosił, abym wsiadł na motor razem z moimi bagażami i ruszyliśmy w kierunku hotelu. Brak kasków nie był problemem, ani to, że jechaliśmy pod prąd, przejeżdżając przez 3 skrzyżowania na czerwonym świetle. Po drodze niechcący zahaczyłem bagażem o parę lusterek samochodowych, ale kierowca był tym niewzruszony. W hotelu skorzystaliśmy z windy, a Mr. Savas, zapalając w jej wnętrzu cygaro, zwrócił się do mnie: „Dlaczego pan jest taki markotny? Niech się pan nie przejmuje jutrzejszą wystawą. Ja wszystko zorganizuję”.

Pomny tej przygody zawsze starałem się być punktualny. Wiedziałem, że punktualność świadczy o profesjonalizmie. Jest pierwszą wizytówką. Aż pewnego razu, kiedy miałem przyjąć ważne graficzne zlecenie:

Za późno wychodzę z domu. Nie wiem, jak to się stało. W sumie nie miałem nic ważniejszego od planowanego spotkania. „Halo taxi? Nie ma kierowców?”. W TV mecz piłki nożnej Polska-Monako. Na przystanku pusto. Autobusu nie widać. Mija wieczność. Nareszcie przyjechał. Wsiadam i staję obok kierowcy, by wzrokiem i głośnym wzdychaniem wywierać presję, pospieszać. Nie do wiary! Przed nami inny kierowca uprzejmiaczek przepuszcza wszystkich przechodniów, tamując ruch samochodowy. Do tego, o zgrozo, jedzie przepisowo 40 km na godzinę. Matko! Kto mu dał prawo jazdy? W końcu „mój” przystanek. Wystrzeliłem z autobusu, pędzę, aj! Czerwone… Na kolejnym skrzyżowaniu w prawo i jestem. Zziajany, mokry, ale jestem. Zerkam, która godzina. Jest punkt 17:00. Uff, zdążyłem. Siup za klamkę i z uśmiechem wchodzę do środka. Witam się z osobą, z którą się umówiłem, i rozkładam prezentację. Widzę odwzajemniony uśmiech, ale to, co słyszę, nie  jest zgodne z moimi oczekiwaniami: „Do widzenia”. Ale dlaczego wychodzi? Uprzejmie wspominam, że byliśmy umówieni o 17:00 i właśnie na moim zegarku jest ta godzina. „A na moim jest 17:05″. I uśmiecha się rozbrajająco, zmierzając do wyjścia.

Nieprzyzwoitością byłoby stwierdzić, że nie miał racji? Zacząłem się tłumaczyć.

W odpowiedzi usłyszałem: „Nie interesują mnie pana barwne opowieści, ale to, czy potrafi pan przygotować projekt w terminie. Spóźnienie  pokazało, że jest pan osobą niekompetentną. Swój czas może pan marnować, ale mój jest dla mnie zbyt cenny”.

Tak straciłem jedno ze zleceń graficznych, ale dostałem coś cenniejszego – praktyczną lekcję.

Z perspektywy czasu już wiem, że na spotkanie powinienem przyjść wcześniej. Minimum 15 minut, może więcej, w zależności od rangi spotkania. Po to, by w spokoju zapoznać się z nowym otoczeniem. Wyłączyć telefon. Przygotować coś do notowania rozmowy. W przypadku prezentacji włączyć komputer, sprawdzić, czy pliki dobrze się otwierają. Nieopatrzna zgoda na aktualizacje może zmusić do skorzystania z cudzego komputera. Idealnym rozwiązaniem jest wydrukowanie prezentacji lub jej najważniejszej części. Przed spotkaniem jest też czas na pójście do toalety, na ewentualne uzgodnienie planu rozmowy z obsługą lub zamówienie wody czy kawy…

Planując spotkanie, należy przemyśleć krok po kroku, co może się zdarzyć nie po naszej myśli. Wtedy prawie na pewno wszystko pójdzie gładko.

Do dzieła.