Słonecznik, owłosiona, żarłoczna bylina z języczkowym kwiatostanem uformowanym w kształt słońca, to nieodłączna część pejzażu Europy Wschodniej. W pierwszych dniach wojny świat obiegło amatorskie nagranie z prywatnego telefonu, na którym starsza, nieuzbrojona Ukrainka w skromnej kurtce podchodzi do rosyjskich żołnierzy z garścią nasion słonecznika. Jej apel zarejestrował się na nagraniu: „Co wy k… robicie na naszej ziemi z tą bronią? Weźcie te nasiona i włóżcie je do kieszeni, to przynajmniej słoneczniki z was wyrosną, kiedy wszyscy padniecie na tej ziemi. Weźcie, proszę, te nasiona. W tym miejscu runiecie do ziemi z tymi nasionami. Przyszliście na moją ziemię. Czy wy to rozumiecie? Jesteście okupantami, jesteście wrogami. I od tego momentu jesteście przeklęci.”

I.

Chciałabym, żeby ten tekst był studium przypadku instytucji, włączającej się w aktywną reakcję na skutki kryzysu humanitarnego, i żeby jako taki mógł być użyteczny dla innych, którzy planują powołać lokalne domy kultury tego typu. Historię zawiązywania się Solidarnego Domu Kultury Słonecznik na terenie parteru budynku biurowego Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie widziałam na własne oczy, ponieważ podobnie jak rzesze Polek i Polaków, po 24 lutego wyruszyłam w okolice warszawskiego Dworca Centralnego zorientować się w potrzebach napływających do Polski osób uciekających przed wojną. W znajdującym się w pobliżu dworca muzeum działał już Taras Gembik, aktywista i współzałożyciel (razem z Marią Berburią) kolektywu Blyzkist (z ukraińskiego ‘bliskość’), który od kilku lat poszerza model radykalnej partycypacji w kulturze, kierując swoją ofertę darmowego uczestnictwa do najbardziej bezbronnych ludzi w Polsce: migrantek i migrantów, osób dotkniętych kryzysem bezdomności, seniorek i seniorów. Dołączali do niego zarówno przechodnie, jak i zaprzyjaźnieni artyści i aktywiści, którzy zakasali rękawy i przystąpili do taśmowej produkcji kanapek z darów przyniesionych przez Warszawiaków, rozwożonych potem konwojem prywatnych samochodów po punktach pomocy i dworcach. Orina Krajewska i prowadzona przez nią Fundacja „Bądź” rozpoczęła na podłodze recepcji muzeum zbiórkę i sortownię leków przy wsparciu producentki Marii Nowakowskiej, modelki Coco i Tetiany Skrypnik. Nikt nie myślał wtedy o powołaniu statutu organizacji, która właśnie się zawiązywała. Po prostu co rano wracaliśmy do muzeum, żeby kroić chleb, zamiatać podłogę i stać obok siebie na taśmie kanapkowej przy prowizorycznych stołach, podczas gdy miliony Polaków wyruszyło pod polsko-ukraińską granicę odbierać zszokowane rodziny prywatnymi samochodami i rozlokowywać ich po prywatnych mieszkaniach. Rozpoczynała się wojna, która, kiedy piszę te słowa, wciąż trwa. 

Model uczestnictwa w kulturze, jaki w prowizorycznych warunkach próbował zrealizować wczesny Słonecznik, wiązał się z tym, że sam uczestnik kultury był dla nas kimś nowym, naszym gościem, którego bestialska, nieuzasadniona inwazja Rosji na Ukrainę wypędziła z własnego domu i zmusiła do szukania schronienia, zmagania się z traumami, stawania przed przerażającymi wyborami. Jaką aktywność kulturalną zaproponować gościom muzeum, zajętym walką o własne przetrwanie? Przewodnikami i nauczycielami tej metodologii okazali się ludzie pukający do drzwi muzeum w poszukiwaniu wsparcia w zaspokojeniu podstawowych potrzeb – pytający, gdzie można napić się czegoś ciepłego, podładować telefon, zostawić pod czyjąś opieką dzieci w czasie próby znalezienia, na mapie obcego miasta, konsulatu.

II. W domu jak w raju

Charakterystyczna dla regionalnych ośrodków kultury kategoria użyteczności obywatelskiej była kluczowym parametrem podczas procesu instytucjonalizacji Słonecznika, który w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę zaistniał – wówczas jeszcze bez nazwy i ustalonej załogi – jako oddolna inicjatywa w przestrzeni Muzeum. Obserwując rysunki zgromadzonych w pośpiesznie przygotowanej świetlicy dzieci, zdecydowaliśmy się nadać naszej inicjatywie nazwę „Słonecznik”, i zarejestrować ją jako Dom Kultury. Pierwsze domy kultury pojawiły się w Polsce w XVIII wieku na fali tradycji oświeceniowej. Za najwcześniejszą placówkę, przygotowaną w tym modelu, uznaje się z reguły dom ludowy założony przez księdza Pawła Brzostowskiego w roku 1767 w Mereczu, w promieniu około 30 km od Wilna, gdzie Brzostowski realizował program Republiki Pawłowskiej, ucząc wiejskie dzieci czytać i liczyć oraz organizując wykłady o higienie i moralności dla chłopów, oczywiście w duchu teologii chrześcijańskiej. „W roku 1767 znalazł ziemię lasem zarosłą, rzekę mającą Mereczankę do Niemna wpadającą, nieludną. I tych garstkę ludzi zdziczałych szukać trzeba było po lasach, którzy w nędzy i mizeryi żyli obciążeni robociznami w stanie niewolniczym podług zwyczaju powszechnego w tym kraju. Zakup dóbr mereczańskich, znajdujących się w ruinie, zadziwił środowisko szlacheckie” — pisze Mieczysław Machulak w książce W dolinie Mereczanki. Program dydaktyczny Brzostowskiego miał wymiar kolonialny, który podkreśla Łucja Jurgielewicz, wieloletnia dyrektorka polskiego gimnazjum w Turgielach: „Wielu naukowców twierdziło, że Brzostowski „bawił się” tymi chłopami, porzucił ich, wyjechał, oni musieli przyjąć walkę i ponieśli klęskę. Brzostowski rzeczywiście wyjechał przed ostatnim rozbiorem do Warszawy, do króla”.

zdj. Yulia Krivich

Rozwój siatki domów kultury przyspieszył w okresie międzywojennym. W roku 1926 funkcjonowało ich około 700, a w momencie wybuchu II wojny światowej ich liczba osiągnęła 5 tysięcy. 

W Rzeczypospolitej Ludowej kształcenie kadry wyszkolonej do pracy w otwartych kulturalnych placówkach zakładowych, wojewódzkich, miejskich, dzielnicowych, osiedlowych, gminnych, w młodzieżowych domach kultury i pałacach młodzieży wzięło na siebie państwo. Tak powstał zawód pracownika kulturalno-oświatowego, powszechnie nazywanego kaowcem, którego figura w realnym socjalizmie osiągała często wymiar lekko komediowy: kaowiec, niestrudzony entuzjasta kolektywności w każdym zgromadzeniu, dostrzega potencjał na animowanie grupy. 

III. Wszędzie daleko

Na kondycję post-transformacyjnych polskich domów kultury wpłynęła reforma terytorialna z 1992 roku, w wyniku której odpowiedzialność za ich przetrwanie przekazano szczeblom samorządu, pozbawiając ich prawa od wsparcia od instytucji regionalnych. Brak opieki ze strony władz centralnych w połączeniu z koniecznością natychmiastowego podjęcia samodzielnej działalności w nowej rzeczywistości skazał wiele niewielkich, peryferyjnych instytucji na śmierć. Inny los spotkał biblioteki publiczne, objęte ustawą o bibliotekach, która zabezpieczyła ich, wypracowane w Polsce Ludowej, struktury zależności między szczeblami gminnymi a wojewódzkimi. Część domów kultury stanęło do walki o przetrwanie na nowym rynku, usiłując radzić sobie poprzez komercyjne wynajmowanie części przestrzeni, inne – udoskonalały spopularyzowaną w latach 80. metodologię CAL – Centrów Aktywności Lokalnej. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku domy kultury stały się częścią ekonomii „projektów” – podstawowym żywicielem nawet najmniejszych placówek stały się granty. Dostęp do kapitału, umożliwiającego niewielkim instytucjom przetrwanie, wiąże się z zaangażowaniem do pracy osób biegłych w formułowaniu koncepcji atrakcyjnych z punktu widzenia centralnego planowania kultury ogólnoeuropejskiej.

z archiwum autorki

Olga Gitkiewicz w znakomitym reportażu Nie zdążę, wydanym przez wydawnictwo Dowody na Istnienie, przygląda się temu jak prywatyzacja zbiorowej komunikacji w połączeniu z wygaszaniem najmniejszych węzłów komunikacyjnych wpłynęła na dostęp Polaków do kultury i edukacji oraz ich narzędzia do pielęgnowania więzi emocjonalnych i rozwijania się poprzez podróżowanie. Sama autorka tak pisze o swojej pracy: „Można streścić tę książkę za pomocą liczb: Do jednej czwartej sołectw nie dociera żaden transport publiczny. Średni wiek polskich wagonów to dwadzieścia pięć lat. Zaledwie co ósmy Polak nie ma ani nie zamierza mieć auta w gospodarstwie domowym. W 1989 roku polską koleją podróżowało miliard pasażerów rocznie. Dziś – o siedemset milionów mniej. Można też spróbować streścić ją inaczej: Halina nie ma prawa jazdy, więc rzadko wychodzi z domu. Grażyna jechała pociągiem, który się palił. Mieszkańcy Raszówki ukradli pociąg prezydentowi Lubina. W Łubkach bus nie przyjechał, bo kierowca musiał obejrzeć mecz. Witamy w centrum Europy. Prawie czternaście milionów Polaków ma wszędzie daleko”.

Można zaryzykować stwierdzenie, że nawet mieszkańcy dużych aglomeracji mają „za daleko” do lokalnych muzeów i galerii. Oferta tych instytucji często jest dla nich niezrozumiała i nieprzyjazna. Świat pojęć, którymi posługuje się sztuka skrajnie konceptualna czy krytyczna, nie jest dla klasy ludowej istotny. Młode dzieła sztuki, stające się wehikułami do spekulatywnej kumulacji kapitału przez najzamożniejszych, nie zawsze są prezentowane w sposób zrozumiały dla ludzi niezwiązanych z rynkiem sztuki.

IV. Ta roślina jest taka jak my

Słonecznik, owłosiona, żarłoczna bylina z języczkowym kwiatostanem uformowanym w kształt słońca, to nieodłączna część pejzażu Europy Wschodniej. W pierwszych dniach wojny świat obiegło amatorskie nagranie z prywatnego telefonu, na którym starsza nieuzbrojona Ukrainka w skromnej kurtce podchodzi do rosyjskich żołnierzy z garścią nasion słonecznika. Jej apel zarejestrował się na nagraniu: „Co wy k… robicie na naszej ziemi z tą bronią? Weźcie te nasiona i włóżcie je do kieszeni, to przynajmniej słoneczniki z was wyrosną kiedy wszyscy padniecie na tej ziemi. Weźcie proszę te nasiona. W tym miejscu runiecie do ziemi z tymi nasionami. Przyszliście na moją ziemię, czy wy to rozumiecie? Jesteście okupantami, jesteście wrogami. I od tego momentu jesteście przeklęci”. 

To wydarzenie stało się punktem wyjścia dla inicjatywy wymyślonej przez ukraińskie artystki Yulię Krivich (jedną z matek SDK Słonecznik) i Martę Romankiv, które rozpoczęły wirusowo rozprzestrzeniającą się po Polsce akcję sadzenia słoneczników w przestrzeniach publicznych. Artystki zaczęły od trawników pod ambasadą rosyjską. Ten prosty, przejmujący gest – łatwy w odtworzeniu w dowolnym miejscu, tani w realizacji i ekofeministyczny – przypomina w swojej sile słynną błyskawicę Aleksandry Jasionowskiej. Jest symbolem żyjącym własnym życiem, wymykającym się prawom autorstwa i „oddanym” na użytek ludziom, którzy go potrzebują, żeby wyrazić emocje wiążące się z kryzysem. 

Roślina stająca się patronką ruchu oporu jest zresztą motywem mającym własną tradycję. W Historii Europejskiej Klasy Pracującej (Les Temps des Ouvriers), zrealizowanej przez Stana Neumanna, znalazła się wypowiedź Josepha Ponthusa, zmarłego w ubiegłym roku w wieku 42 lat robotnika i pisarza zatrudnionego we francuskiej rzeźni: „W jednej z chłodni wyrosła mała roślinka. Znajdowała się na jednym ze wsporników na wysokości 2 metrów i była widoczna tylko pod pewnym kątem. Temperatura w chłodni wynosi 3 stopnie Celsjusza, a mimo to roślina zdołała przetrwać. Nie wiem, skąd wzięła się tam ta samosiejka. Koledzy patrzyli na nią z czułością. Czasem mówili coś do niej: jak się masz, roślinko? Jeden z nich powiedział: to bardzo waleczna roślina. Skoro wyrosła w takim miejscu, to znaczy, że ma ogromną wolę życia. A ja dodałem: to my jesteśmy wojownikami. Ta roślina jest taka jak my”. 

z archiwum autorki

Podobną rolę odegrała podczas kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej warszawska palma, praca Joanny Rajkowskiej od lat będąca częścią krajobrazu stołecznego śródmieścia, której orędzia „wysłuchała” artystka i kurator Sebastian Cichocki. Oto fragment wstrząsającego Listu Palmy z października 2021 roku, kiedy migrantki i migranci przymusowi zostali uwięzieni w przygranicznej puszczy objętej stanem wyjątkowym i oblężonej przez Straż Graniczną, porzucającą standardy ochrony praw człowieka, wypychającą bezbronnych ludzi poza granice Unii Europejskiej i tuszującą zbrodnie, do jakich dochodziło na bagnach:

„Nie wierzycie? Posłuchajcie:
Jedna z lekarek, tuż pod granicą polsko-białoruską, rozmawiała z rodziną, która wyszła z lasu. Gdzieś ich wywieźli. Płakali i nie mogli pojąć, że trafili z jednego piekła do drugiego. W mroźnej nocy, w błocie, gorączce, w Polsce.

– Czy w lesie są ciała?
– Tak.
– Ciała dzieci też?
– Tak.
– Co się z nimi stało?
– Polska przerzuca je na Białoruś.
– I co wtedy?
– Białorusini je zakopują.

My drzewa, opleciemy te ciała korzeniami, będziemy z nimi żyć. Będziemy pamiętać. Ja z pewnością tego nie zapomnę. Proszę was powstrzymajcie zbrodnie. Każde cierpienie niszczy świat.”

V. Weźcie te nasiona

Słonecznik pojawił się też w identyfikacji wizualnej Solidarnego Domu Kultury. Szukając sposobu na opisanie językiem plastycznym naszej inicjatywy, zdecydowałam, że powinnam oddać głos osobom, które mają doświadczenie migracji przymusowej. Postanowiłam zwrócić się do dwóch malutkich rezydentek prowizorycznej świetlicy w budynku przy Pańskiej 3 – dziesięcioletniej Viki Balyk i dwunastoletniej Mariyi Balyk. Za pomocą aplikacji Google Translate wyartykułowałam w języku ukraińskim swoją prośbę: czy mogłybyście narysować mi słonecznik? Dziewczynki niezwłocznie zabrały się do pracy i przyniosły mi piękny, stworzony kredkami rysunek. Korona ich słonecznika jest nieregularna, ponieważ w trakcie prac rozmach twórczy przerósł możliwości formatu i z jednej strony skończyła się kartka. Ekspresyjnej, czarnej tarczy słonecznika postanowiłam nadać twarz, zacytowaną z malarstwa ukraińskiej artystki Marii Prymachenko (1909–1997). Prymachenko urodziła się w chłopskiej rodzinie i nie miała formalnego wykształcenia artystycznego – wszystkiego nauczyła się sama, przyglądając się tradycyjnej twórczości kobiet i mężczyzn zamieszkujących jej wieś Bolotyna oraz odwołując się do własnej wyobraźni, zasiedlonej przez magiczne stworzenia opowiadające o beztrosce i bólu, który ocienił jej życie doświadczeniem przebytego w dzieciństwie polio. Oto słowa Prymachenko na temat początków jej twórczości, którego świadkiem były gąski, a katalizatorem – kwiaty: „Kiedyś, jako młoda dziewczyna, doglądałam stada gęsi. Kiedy dotarłam z nimi na piaszczystą plażę nad brzegiem rzeki, po przejściu przez pole usiane dzikimi kwiatami zaczęłam rysować prawdziwe i wyimaginowane kwiaty patyczkiem na piasku… Później postanowiłam pomalować ściany mojego domu naturalnymi pigmentami, po czym nigdy nie przestałam rysować i malować”.

z archiwum autorki

Mój przyjaciel, Taras Gembik, napisał w swoim liście dla L’Internationale, że marzy mu się miejsce w którym można napić się herbaty i podładować telefon. Dla mnie z kolei poruszającą formą rozrywki była podczas wojny wizyta w warszawskim ZOO, które odwiedziłam, wychodząc z założenia, że zakupem biletu jakoś wesprę stworzenia, które muszą tam mieszkać, pomimo że ogród zoologiczny jest w swoim założeniu formułą powstałą przed koncepcją przyjaźni międzygatunkowej oraz sprzyja kolonizowaniu przestrzeni, zamieszkanych przez naszych niemych przyjaciół. Ludzie w różnym wieku, w różnych stopniach sprawności fizycznej spontanicznie łączyli się w grupy, które ulegały urokowi dotykania tajemnicy, o której bez słów opowiadają nam zwierzęta. Grupki stłoczone przed wybiegami w napięciu przekazywały sobie informacje: wyszedł, widzę go, chyba śpi, dzisiaj chyba nie wyjdzie. Chciałabym, żeby nowoczesne muzea i domy kultury zaproponowały ludziom model kontaktu ze sztuką, który byłby równie angażujący, jednoczący i intuicyjny jak obserwowanie przyrody i jej sekretów.

******

zdj. Yulia Krivich

Solidarny Dom Kultury „Słonecznik” powstał jako kryzysowe centrum solidarności i wsparcia w pierwszych dniach po inwazji Rosji na Ukrainę. Obecnie funkcjonuje jako otwarty, solidarny, wielojęzyczny i wielokulturowy dom kultury. W „Słoneczniku” uczymy się języków: polskiego i ukraińskiego. Prowadzimy zbiórkę leków i przygotowujemy posiłki. Organizujemy warsztaty dla dzieci, działania edukacyjne, spotkania z artystkami i aktywistami. Poznajemy ukraińską kulturę i sztukę. Dzielimy się historiami, doświadczeniami i umiejętnościami. Działa tu międzynarodowy think tank zajmujący się wojną informacyjną i współczesną geopolityką, widzianą z perspektywy Europy Wschodniej. Razem czekamy na lepsze czasy, wspierając się wzajemnie i poszukując odpowiedzi na pytanie o rolę instytucji sztuki w czasie wojny. Solidarny Dom Kultury współtworzą: Yulia Krivich, Taras Gembik, Maria Berburia, Natalia Sielewicz, Weronika Wysocka, Sebastian Cichocki, Bogna Stefańska, Kuba Depczyński, Kaja Kusztra i przyjaciele. 

******