Michalina Sablik: Spotykamy się w Twoim dwudziestokilkumetrowym pokoju na Dolnym Mokotowie. Na co dzień mieszkasz tutaj, pracujesz i prowadzisz dwie galerie sztuki: „Śmierć Człowieka” i „Serce Człowieka”. Wszystko zaczęło się cztery lata temu. Skąd pojawił się taki pomysł?
Kamil: Pomysł powstał dużo wcześniej, sześć lat temu, kiedy jeszcze mieszkałem we Wrocławiu. Chciałem prowadzić swoją galerię, znalazłem ciekawą przestrzeń, ale nie miałem pieniędzy na remont. Miałem ideę, żeby pokazywać prace artystów, których poszukiwania są bliskie moim zainteresowaniom artystycznym. Chciałem wspierać osoby, które mierzą się, podobnie jak ja, z problemami braku przestrzeni do pokazywania swojej twórczości, nie mają siły przebicia, możliwości promocji itd. Najważniejsze było zorganizowanie własnego miejsca.
Dlaczego w takim razie założyłeś od razu dwie galerie?
Moja twórczość dzieli się na dwa odrębne światy, dlatego posługuję się imionami Kamil Pierwszy i Kamil #2. Jeden świat krąży tematycznie wokół zagadnienia życia i przejawia się głównie w twórczości fotograficznej. Kamil #2 jest wypaczeniem, intelektualnym eksperymentem, próbą wyjścia poza rzeczywistość, w stronę czystej estetyki. Porównałbym to z układem słonecznym, są w nim pozornie podobne planety, ale występują na nich indywidualne zjawiska. To dychotomiczne światy, złożoności o innych jądrach. Nie potrafię nimi żonglować, ani być w nich równocześnie. Na tej samej zasadzie potrzebowałem dwóch miejsc, czyli „Śmierci Człowieka”, gdzie poszukuję czystej sztuki, badam estetykę (głównie cyfrową) i „Serca Człowieka”. Ta druga jest bliższa twórczości Kamila Pierwszego, wywodzącej się głównie z fotografii, która jest dziedziną bliską życia, rzeczywistości, jest prozaiczna.
Zaczynałeś od wystaw, na które przychodziło kilka osób, głównie Twoi znajomi. Teraz często nie da się wejść do mieszkania z powodu ilości ludzi, przychodzą galerzyści, krytycy, kuratorzy. Czy spodziewałeś się, że to się tak rozwinie?
Nie zastanawiałem się nad tym i nie było to moim celem. Jestem uparty, samodzielny, lubię chodzić swoimi ścieżkami przez życie, a poza tym nigdy nie miałem szczęścia do pracy z instytucjami, dlatego stworzyłem swoją przestrzeń. Uważam, że jak najwięcej ludzi powinno zakładać oddolne galerie.
Jakie były Twoje wzorce?
Kiedy rodził się pomysł na obie galerie, studiowałem jeszcze antropologię. To miał być eksperyment. Chodziło o stworzenie galerii, w której to nie szuka jest epicentrum, ale doświadczenie egzystencjalne i psychologiczne. Ważne były wątki badane właśnie przez współczesną antropologię. Chciałem stworzyć galerię, której wzorem nie będą instytucje czy muzea. Poszukiwałem formy “pomiędzy”. Interesowała mnie instytucja skansenu, który jest skupiony na twórczości bliskiej codziennemu życiu. Niestety większość skansenów opowiada o przeszłości w romantyczny, wyidealizowany sposób. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, „Serce Człowieka” miało być współczesnym skansenem. Nie zależy mi, żeby ta idea była czytelna dla odbiorców, którzy przychodzą na wystawy. Niemniej to jest mój klucz kuratorski dla galerii „Serce Człowieka”.
Początkowo to miejsce funkcjonowało jako „Laboratorium Antropologii Wizualnej”, prawda?
Tak, później skróciłem nazwę do LAW, a potem zmieniłem na „Serce Człowieka”, które miało być grą słowną z nazwą „Śmierć Człowieka”. Teraz one działają naprzemiennie.
Miałam błędne wyobrażenie o tym miejscu. Pamiętając wystawy Janka Możdżyńskiego, Konrada Żukowskiego czy Joanny Woś, myślałam, że „Serce” prezentuje młode malarstwo.
Niekoniecznie malarstwo, bo jest też dużo fotografii i innych mediów. Pokazywałem takich artystów jak: Ada Zielińska czy Michał Sierakowski. Staram się pokazywać młodych, aspirujących artystów, którzy jeszcze nie mieli własnych wystaw indywidualnych. Interesowałoby mnie jeszcze poszukiwanie nieodkrytych, zapomnianych artystów, ale na razie nie mam takich możliwości.
A skąd wziął się pomysł na nazwę „Śmierć Człowieka”? Jaki był Twój zamysł?
W przeciwieństwie do tego, co wiele osób uważa, ta nazwa nie wynika z “mody na śmierć” czy romantyczno-średniowiecznych idei utrapiania się. Od zawsze interesowały mnie nowinki technologiczne, science fiction i spekulacje dotyczące przyszłości. Myślę, że niedługo człowiek osiągnie nieśmiertelność i sama śmierć będzie osobistym wyborem jednostki, co zupełnie przewartościuje nasz system kulturowy, a w wyniku czego sztuka stanie się czymś całkowicie innym.
W opisie działalności galerii „Śmierć Człowieka”, pojawiają się dwa kluczowe pojęcia „prealizm” i „dehumanizm„. Jak Ty je rozumiesz?
Lubię zaprzeczać klasycznemu myśleniu, które wyraża się w kategoriach „post”, oparte jest na logice przyczynowo-skutkowej, myśleniu historycznym, podpowiadającym nam jak działają pewne mechanizmy. Uważam, że nie wszystkie wektory wychodzą z przeszłości, mogą też pochodzić z nieznanych nam czasów, nawet „pozaczasu”. Myślę, że tak samo ważny jest wektor przyszłości i fakt, że ona też wpływa na teraźniejszość. Wierzę, że są takie jednostki wrażliwe na zdarzenia z przyszłości, są to naukowcy, futurolodzy i przede wszystkim artyści. Ich twórczość często wyprzedza nasze czasy. Takich artystów staram się pokazywać w „Śmierci Człowieka”. A dehumanizm, który też się pojawia w manifeście galerii, to klasyczna postawa. Intryguje mnie pewien aspekt, dlaczego z egzystencjalnej nicości i pustki, tylu artystów potrafi stworzyć niesamowite rzeczy. Cyfrowy świat oferuje szybkie spełnienie potrzeb, coraz większy dobrobyt, co powoduje poczucie pustki, bezsensu. A niektórzy potrafią to twórczo przetworzyć.
Zawsze kojarzyłam nazwę „Śmierć Człowieka” z zagadnieniami posthumanistycznymi czyli śmiercią człowieka, jakiego znamy i pojawieniem się ery mutantów, robotów, hybryd biologiczno-technologicznych.
Chyba sięgam wyobraźnią trochę dalej. Przecież już istnieją terapie genowe przedłużające życie. Nieśmiertelność będzie ogromną rewolucją, która zmieni wszystkie aspekty życia. Być może, sztuka stanie się głównym zajęciem większości ludzi. Zresztą ja cały czas tworzę takie eksperymenty myślowe. Myślę wizualnie i obrazuję sobie przyszłość.
Czy to jest też klucz doboru artystów do „Śmierci Człowieka”? Czy oni też interesują się tymi wątkami?
Niekoniecznie. Interesuje mnie czysta estetyka i zagadnienia technologiczne, ale nie sztuka multimedialna tylko estetyka cyfrowa. Świat muzyki przeszedł rewolucję cyfrową i zauważył potencjał, niezwykłe spektrum dźwięków i możliwości, które daje elektronika. Sztuka wizualna jeszcze tego nie osiągnęła. Obraz cyfrowy nadal przegrywa z malarstwem, nawet malarstwem udającym cyfrowość. Interesuje mnie też sztuka postinternetowa oraz inspirująca się internetem. Sztuka, która obrazuje tradycyjną rzeczywistość, ale zapośredniczoną przez internet.
Obserwuję nową falę zainteresowania obiektem, śmieciowymi instalacjami, takim nowym materializmem, ale przesączonym przez estetykę internetu.
Bardzo interesujący jest ten nowy, zapośredniczony sposób obserwacji świata. Patrzymy przez monitor i przez ekran telefonu. Coraz rzadziej artyści znajdują inspiracje w świecie rzeczywistym, za to inspirują się i tworzą sztukę na temat tego, co znaleźli w sieci.
A jaki jest Twój stosunek do takich zjawisk jak sztuka VR-owa czy wystawy wirtualne?
Śledzę ich rozwój, ale mnie nie pociągają. Uważam, że są dość prymitywne. Choć w prymitywizmie też może tkwić artystyczny potencjał. Grając na keybordzie midi, też można zrobić świetne utwory, ale zwykle powstaje kicz. Wiem, że wiele poważnych galerii próbuje teraz tworzyć wirtualne wystawy i że to się będzie rozwijać. Myślę jednak, że to ślepa uliczka.
W jaki sposób wyszukujesz artystów do swoich galerii?
Instagram jest ważnym źródłem informacji, dostaję też sporo propozycji, chodzę na wystawy w akademiach. Czasem zdarzają się śmieszne zbiegi okoliczności, jak np. z TissueHunter, której twórczość śledziłem na Tumblrze, ale jej nie znałem. Okazało się, że przyszła na pierwszą moją wystawę w „Śmierci Człowieka” i zaproponowałem jej współpracę.
Jaką postawę przyjmujesz jako kurator?
Nie czuję się kuratorem, bardziej headhunterem. Moja praca polega na wyszukiwaniu ciekawych estetyk i trendów. Później staram się pomagać przy promocji, stworzeniu oprawy graficznej oraz aranżacji wystawy w przestrzeni galerii. Kluczowe jest dla mnie dawanie jak największej swobody artystom. Czasem nie wiem, które prace pojawią się na wystawie, rzadko czegoś wymagam.
Czy po czterech latach masz pokusę, żeby skapitalizować potencjał tego miejsca?
Moja postawa artystyczna kłóci się z zarabianiem pieniędzy. Kwestie finansowe pozostawiam na drugim planie w swoim życiu. Choć z drugiej strony, prowadzę już tą galerię od czterech lat i mam do tego przyziemne, pragmatyczne podejście, które pozwala mi znajdować sposoby utrzymania się na powierzchni.
Jak to jest żyć, mieszkać w galerii, budzić się wśród obiektów?
To jest jeden z najprzyjemniejszych aspektów mojej działalności. Cieszę się, że mogę na co dzień przebywać z dziełami różnych artystów. Normalnie nie byłoby mnie stać na tak bliskie obcowanie ze sztuką. Połączenie sztuki i egzystencji sprawia mi niezwykłą przyjemność. To jest jak takie miłe mrowienie.
„Warsaw Preview”, to Twoja zeszłoroczna inicjatywa pikniku artystycznego w parku przy Królikarnii. Opowiedz coś o tym przedsięwzięciu. Czy organizacja samych wystaw Cię nudzi? Czy w przyszłości zobaczymy Cię jako organizatora wielkich technoimprez?
„Warsaw Preview” czyli „Warszawski Przegląd Nowych Prac” wynikał z chęci akcji w tkance miasta. To inicjatywa, podczas której każdy artysta mógł przynieść swoje nowe prace, skończone lub nie. Chciałem spróbować zorganizować większe wydarzenie, także z muzyką na żywo, ale poczułem, że to przekracza moje siły i nie daje mi takiej satysfakcji, jak tworzenie wystaw.
Jaką widzisz przyszłość dla „Serca Człowieka” i „Śmierci Człowieka”?
Rozmawialiśmy o futurologii, ale szczerze mówiąc, takie rozmyślania nad realistyczną i pragmatyczną przyszłością nie do końca mi odpowiadają. Spekuluję nad tym, co będzie za tysiące czy miliony lat, ale co będzie ze „Śmiercią Człowieka” i „Sercem Człowieka” – nie mam zielonego pojęcia!