Obraz. Biegnący mężczyzna
Do-wyobrażenia

Wyobraźmy sobie dwóch wzajemnie nieznających się ludzi. Obydwaj wybierają się w daleką podróż. Jeden z nich działa sprawnie, według wcześniej ustalonego planu. Wydaje się, że nigdy nic nie jest  w stanie go zaskoczyć. Drugi jest ciągle zamyślony i zapracowany. Wiele rzeczy i zjawisk, napotykanych przez niego, zmusza go do stałego zastanawiania się nad nimi. Ciągłe przemyślenia wydają się czynić go człowiekiem roztargnionym. Przynajmniej takiego doznaje się wrażenia, obserwując go. Co chwilę coś sobie przypomina i wtedy chwilowo zastyga bez ruchu, zastanawiając się nad kolejnością podjęcia następnych czynności. Czasami traci cierpliwość, bo każda decyzja wydaje się być zła. W efekcie często zawraca z raz obranej drogi, aby sam siebie skorygować. Jednak, im bardziej zbliża się czas jego wyjazdu lub ważny termin, tym większe wykazuje starania, by zapanować nad swoim rozedrganiem. Wówczas można nabrać większego zaufania dla jego starań.

Pierwszy z podróżnych jest uporządkowany również duchowo. Materialnie też ma się dobrze, bo wydaje się, że bezkonfliktowo i gładko wpisuje się w otaczający go stan rzeczy. Nie oznacza to, że pozostaje on w zgodzie z otaczającą go realnością. Nie walczy z nią, ale na swój sposób potrafi na nią wpływać. Ma jasno określony światopogląd. Nie dręczą go zbędne wątpliwości, ani lęki. Chyba wszystkiego został nauczony i uwierzył w nauki.

Drugi ma problem praktycznie ze wszystkim. Jednocześnie wydawałoby się, że nie powinien mieć dylematów. Jego świat jest nowoczesny, wolny od problemów wyznaniowych i wydaje się być otwarty. Niby jest homogeniczny i prosty, lecz coś jest nie tak, jakby on sam tego oczekiwał, bo jego ludzka natura okazywała się być zupełnie inna, niż wizerunek, jaki do niego przylgnął. Faktycznie, jego świat wcale nie jest jednolity. Rzeczywistość postrzegana przez niego ma tendencję do zachwiań. Kiedy dociekał, co legło u podstaw wyboru nowoczesnej drogi jego wychowania, usłyszał o różnicach światopoglądowych między rodzicami. Doszedł do wniosku, że jego nowoczesny styl życia ponad światopoglądami, słusznie prowadzi go do specyficznej konstatacji, którą można by wyrazić pytaniem o to, czy liberalizm jest nad światopoglądem, czy też tylko jednym z wielu równorzędnych? Nie wiedział też, czy chce się godzić na ulokowanie siebie w rejonie liberalizmu. Z pozoru wszystko na to wskazywało, że wyznaje poglądy liberalne, ale to nie on potrzebował tego zaszeregowania, lecz życie zaczęło tego od niego wymagać. On odczytywał tylko to, że jest na jakimś etapie… Etapie czego? W sumie… nieważne. Dziś na mapie życia miał określone współrzędne, które jutro mogłyby być zupełnie inne.

Pierwszy z naszych bohaterów w połowie obranej drogi natrafił na niekorzystne warunki atmosferyczne. Jego kolejny wylot znacznie się opóźniał, mimo idealnej organizacji podróży. Drugi dziękował losowi, że z powodu złej pogody zdążył na wykupiony lot, mimo własnego spóźnienia. Obiecywał sobie przy tym, że coś takiego zdarzyło mu się po raz ostatni. (Myślę, że nie czynił tego po raz pierwszy.) Obydwaj więc byli zaskoczeni nieoczekiwaną sytuacją. W tym momencie, całkowicie przypadkowo, zasiadają obok siebie uwięzieni w poczekalni portu lotniczego. Tu oczekują na ten sam samolot.

Z jakiejś błahej przyczyny nawiązała się pomiędzy nimi rozmowa. Najpierw biegła ona nieistotnymi ścieżkami sprowokowanymi obserwacją zdarzeń dziejących się w poczekalni. Jednak, w miarę upływu czasu skierowała się na inne, trochę nieoczekiwane tory. Niepoukładany Człowiek przez chwilę podjął nawet podejrzenie, że jego rozmówca z całkowitą premedytacją prowadzi rozmowę w wybranym przez siebie kierunku. Zaczął się nawet obawiać, że ten zechce go dyskretnie, ale przy tym całkiem zdecydowanie, nawracać na swój punkt widzenia. Usztywnił się nieco, bo bardzo nie lubił takich rozmów. Poukładany szybko rozpoznał pojawiający się kłopot. Prawidłowo zinterpretował sytuację, zmieniając ton rozmowy. Jego towarzysz podróży dostrzegł te wysiłki. Gest Poukładanego zrobił na nim dobre wrażenie. Postanowił więc wyjść mu naprzeciw. Rozmowa potoczyła się dalej. Niepoukładany będzie ją długo pamiętał. Wspomnienie jej będzie dla niego już zawsze przyjemne. Choć równie często będzie wątpił, czy dialog ten w ogóle kiedykolwiek miał miejsce.

W rozmowie poruszyli niemal wszystkie problemy, zwłaszcza te najbardziej palące. Powody lęków Niepoukładanego. Przy tym nie dotknęli żadnego z nich bezpośrednio. Przed Niepoukładanym otworzył się obszar pozwalający mu spotykać się z Biegnącym Mężczyzną, Młodzieńcem i Chłopcem, ale też –  w o wiele szerszym zakresie – udostępnił możliwość łączenia czasów i zdarzeń w całość. Niepoukładany doznał czegoś w rodzaju uświadomienia sobie jedności czasoprzestrzennej. Odpowiadało mu to doznanie, ponieważ już wcześniej poczynił podobne odkrycie dotyczące jedności dziedzin opisujących otaczający go świat. Przez chwilę rzeczywistość wydała mu się podobnie jasna i prosta, jaką czyniły ją góry. (Tak, faktycznie, w tym, co przyniósł ze sobą Poukładany, było tchnienie gór. Gór, które zwłaszcza zimą są piękne poprzez swą prawdziwość. Prawda niesiona przez góry nie jest ckliwa. O ile jest piękna  i urzekająca, o tyle bezwzględnie będzie się domagać tego, co z niej wyniknie. Będzie egzekwować konsekwencje. Jest więc ona, na swój sposób, ojcowska w wyrazie prawdy i miłości, którą zdaje się emanować.) Okazało się, że poukładanie świata, które zostało Niepoukładanemu wyłożone przez rozmówcę, wcale nie jest porządkiem osiągniętym przez ograniczenie wolności. Otworzyło ono zupełnie nową, nieograniczoną przestrzeń. Nieskończoną w możliwych do podjęcia kombinacjach twórczych i interpretacyjnych. Przestrzeń przestała się wyrażać w liniach, płaszczyznach. Uwolniła się od figur, brył i form. Nie była więc tylko geometryczna.

Kiedy temperatura dyskusji pomiędzy podróżnymi osiągnęła maksimum, Poukładany Człowiek zrobił pauzę… Po chwili stwierdził, że dłuższe oczekiwanie na samolot w jego przypadku, nie ma sensu. Po czym obydwaj wstali. Poukładany mocno i przywiązując jakąś szczególną wagę do tego momentu, ścisnął dłoń swojego rozmówcy. (Niepokładany odniósł wrażenie, że ten uścisk był czymś więcej, niż tylko podaniem dłoni. Ta myśl na chwilę wyrwała go z rzeczywistości.) Kiedy się ocknął, Poukładanego już nie było.

Nim Niepoukładany zdążył uporządkować swoje myśli, doszedł do wniosku, że być może cała ta rozmowa, to tylko efekt jego zadumy, czy też często zdarzającego mu się dialogu wewnętrznego. „To złudzenie, a może efekt przemęczenia.” – pomyślał.

***

Niepoukładany Biegnący Mężczyzna, wychodzi z poczekalni hallu lotniska. Jest już zmęczony długim oczekiwaniem. Dopiero co zakończona rozmowa jeszcze utrzymywała go w stanie zdumienia. Był to rodzaj euforii. Dialog ten bardziej go przybliżył do świata realnego niż jakiekolwiek inne wydarzenie w przeszłości, mimo to, że jego treść w dużej mierze przeczyła czysto racjonalnemu traktowaniu rzeczywistości.

Powolnym krokiem opuszczał terminal. Mijał rzędy krzeseł poczekalni, by ostatecznie skierować się do rękawa, wąskiego gardła, prowadzącego do samolotu. Przy co drugim jego kroku rozlegał się zgrzyt czegoś o twardą posadzkę. Zatrzymał się, by wydłubać kawałek żwiru uwięziony w bruździe podeszwy buta. Kamień opiera się. Zdenerwowany podróżny zaczyna się szarpać z podeszwą własnego buta i ziarnem kruszywa. („Czy ja zawsze muszę mieć jakiś problem?” – pyta sam siebie.) Na bramce terminalu czekają już na niego. Pracownicy lotniska z zaniepokojeniem przyglądają się dziwnemu zachowaniu pasażera. Na lotnisku wszystko, co nie jest zwyczajne, przeciętne, zdecydowanie jest niepokojące i niepożądane. Biegnący zorientował się w zaistniałej sytuacji. (Uśmiechnął się trochę zawstydzony w kierunku obserwujących go funkcjonariuszy, aby załagodzić niejasność zaistniałej sytuacji.) Pozostawia więc żwir  w bucie i rusza w kierunku bram-ki. Każdemu jego ruchowi towarzyszy zgrzytanie. „Nie lubię takich miejsc, w których koniecznie trzeba mieć stereotypowe zachowania…” – pomyślał.

Nim doszedł do bramki portalu, przestał się niepokoić, bo nagle odnalazł się na żwirowej drodze, którą nieraz przekraczał jako chłopiec. Zapewne stąd pojawił się ten natrętny kamień w bucie. Wzniesienia terenu i pagórki, po których niegdyś biegał, już dawno przecięły tak zwane bloki mieszkalne. („Na dobrą sprawę, co oznacza nazwa „blok mieszkalny”? – zastanawiał się. – Człowiek Poukładany, z którym jeszcze przed chwilą rozmawiał, siedząc w poczekalni hallu portu lotniczego, nie miewał tego rodzaju wątpliwości. Stwierdziłby po prostu: „Blok, to blok.”) Niepoukładanemu, a także Biegnącemu trudno było pogodzić się z tak uproszczoną powszechnością odczuć. Poukładany stwierdziłby, że jego rozmówca nie potrafi rozróżnić wagi problemów na skali ich ważności. „Marnujesz swój czas! – stwierdziłby – Skup się na rzeczach ważnych”.

Faktycznie, Biegnącemu co chwilę nasuwały się jakieś pytania i problemy. Jedne nakładały się na drugie, tworząc coś na kształt piramidy. Nie przeszkadzało mu to zjawisko. Dzięki skłonności do piramidowania napotykanych problemów, świat był frapujący i znacznie ciekawszy niż ten znany z poprzedniej chwili… (To spostrzeżenie przypomniało mu rozmowę z kolegą na uczelni: „Wiesz – mówił on – z Kazikiem to jest tak, że wystarczy mu poddać problem, a on już go połknie. Wtedy masz go z głowy. On podejmie każdą sprawę którą mu zadasz, bez względu na jej wagę. Spróbuj, to będziesz miał z nim spokój na czas jakiś… Przynajmniej do momentu, gdy się z nią nie upora.” Niepoukładany pomyślał: „Czy przypadkiem ze mną nie jest tak, jak z Kazikiem? Muszę się pilnować, bo mi też zaczną dawać problemy do rozwiązania.”) Nie było, ani nie ma w świecie Biegnącego, ani w świecie Niepoukładanego miejsca na definiowanie. Zdefiniowanie wydawało się być uśmierceniem pojęcia. Były i są rzeczy transcendentne, to fakt. One bytowały, ale nie były zdefiniowane. Były domyślne w swoim znaczeniu. Podlegały całej swobodzie związanej z domysłem, mimo faktu, że bytowały jako transcendentne.

Nagłe przeniesienie się w świat chłopięcy spowodowane było rozmową w poczekalni. Ona przywiodła na myśl Niepoukładanego stare lęki. Były to obawy trwające w nim od dzieciństwa. Od pewnego czasu pozostawały uśpione, ale stało się to tylko dzięki barierze dojrzałości. Nie wypada dorosłemu lękać się „głośno”. Jednakże lęk istniał nadal i bez względu na to, jak bardzo Biegnący, czy też Niepoukładany, chcieliby go ukryć.

Napotkany człowiek miał wiele cech mogących wywrzeć duże wrażenia na Niepoukładanym. Przede wszystkim były to: pewność własnych przekonań i celów, oraz konsekwencja w ich realizacji. Tym walorom towarzyszyła świadomość uporządkowania świata. Wydawało się, że ona nie ograniczała szerokości horyzontu postrzegania rzeczywistości. Należy przyznać, że według odczucia Niepoukładanego, chwilami ze świata jego rozmówcy mogło wiać nudą, mimo wszelkiej logiki jaka w nim bezwzględnie pozostawała. Może to właśnie owa logika tworzyła wrażenie znudzenia.

Najgłębsze zainteresowanie budził brak lęków charakteryzujący Poukładanego. Jasny i klarowny obraz konsekwencji uporządkowania świata, który tak naprawdę – dzięki swojej harmonii – zaznawał szczególnego rodzaju przestrzeni swobody, wywierał ogromne wrażenie na słuchaczu. Świat ten miał swój porządek, ale jednocześnie tracił pretensje do jednolitości. Nie był homogeniczny ze względu na dopuszczenie do czynnego udziału w nim duchowości. Był wolny zupełnie w innym sensie niż ten, do którego Niepoukładany był przyzwyczajony. Wolność w pojęciu Poukładanego gasiła lęki. Nie multiplikowała ich. Okazało się, że pewne podstawy do poukładania świata mogą otwierać nieskończoność. Była to przestrzeń – w swoim zakresie – dotąd zupełnie niedostępna dla Biegnącego, ale także dla Niepoukładanego. Otóż ona (przestrzeń) miała mieć o wiele więcej wymiarów (poziomów), niźli te trzy, oczywiste.

Nagle Niepoukładany zdał sobie sprawę z faktu, że teraz pragnie odczytywać sens tej dyskusji w tonie o wiele bardziej racjonalnym, niż przedtem. Czynił to, jakby uciekał od swoich odczuć sprzed zaledwie chwili. Zastanawiał się, dlaczego pragnie tej ucieczki?

Odbyta rozmowa i napotkana postać przywodziła Niepoukładanemu na myśl Don Kichota. Bohater Cervantesa też uwierzył w jakiś nierealny świat. Była jednak zdecydowana różnica pomiędzy Don Kichotem, a tym, co reprezentował sobą Poukładany. Może Biegnący był w błędzie, może ta różnica nie była aż tak znacząca? (Biegnący sam zwątpił w to, co dziś usłyszał i myślał.) Przecież Poukładany – mimo racjonalnej argumentacji – przedstawił Biegnącemu zupełnie nieracjonalny świat. O konstruowanie takiego świata można by podejrzewać bohatera powieści Cervantesa. Jednak ten świat – wydawałoby się pozbawiony racjonalności – w efekcie przybliżał Niepoukładanego Biegnącego Człowieka do realnego świata, oddalając od niego prześladujące go lęki.

Don Kichot chyba bardziej podobny był do Biegnącego niż do Poukładanego. Jednak to Poukładany promował (w oczach Biegnącego) postać Don Kichota, przenosząc ją aż w samo centrum nowoczesności. Biegnący ponownie (nie wiem, który już raz) poczuł podziw dla Cervantesa.

Zatem, w doznaniu płynącym ze spotkania z Poukładanym było coś znacznie więcej, niż szaleństwo wyobrażeń wyrzucające poza realny świat. Bo na ile oddalało się od realności, na tyle też przybliżało Niepoukładanego do rzeczywistości. („Dlaczego nikt nie pytał mnie wystarczająco natarczywie o powody ucieczki Don Kichota od rzeczywistości. Na tyle mocno, abym był przymuszony je wyraźnie wyartykułować? – pytał sam siebie.) Biegnący przeżywał już chwile dziwnych – nazwijmy to – zawirowań. One (tu należałoby użyć czasownika) coś w nim – odmieniały… Jednak trudno znaleźć właściwe słowo dla tego stanu.) To doznanie, wynikłe ze spotkania z Poukładanym, było na tyle osobiste, że trudno o nim pisać metodą wypowiedzi uczynionej „wprost”.

***

Rąbię drewno na opał. W jednej ze szczap zamieszkał czerwony żuk. Gdy ją rozszcze-piłem, wypadł, ale zaraz rusza z powrotem. Odsuwam go i znów uderzam w drewno, a ten wraca. Wraca bo jest stąd. Znów go odsuwam, a ten to samo… Wraca. Odpychany jeszcze po wielekroć, ponownie powraca. Jego upór zniechęca mnie do dalszej pomocy. „Trudno. Będzie z nim, co ma być.” – myślę i dalej rąbię drwa. Po chwili jednak ponownie podejmuję próbę ratunku. Dostrzegam, że żuk jest już trochę w kiepskim stanie. Nie wiem, dlaczego nie odrzucam go gdzieś dalej. Myślę jednak, że przecież jest stąd. Mieszkał w tym kawałku drewna. Ale tego miejsca już nie ma. Jednak ja podświadomie to miejsce sankcjonuję, jakby ono jeszcze istniało. Czemu się więc jemu dziwić? Żuk, mimo determinacji, okazuje przerażenie. Gdy się pochylam nad nim, zastyga w bezruchu. Chyba udaje trupa.

Świat zawirował. Coś się dzieje, że aż nie da się żyć. Strach mnie popycha, a jedno-cześnie hamuje. „Co robić? – myślę – Jestem żuczkiem wśród żuków. Nagle orientuję się, że jest nas dwa, a może trzy miliony. Ktoś przemawia, bo wybrali go z wybranych. On jest w stanie poruszyć świat. Nawołuje, żeby się nie bać, by porzucić swe lęki. Za nim stoi kosmos, całe nasze bycie. To coś więcej, niż ten, co zdoła unieść siekierę i wprawić ją w ruch. Przez chwilę nie słyszę wołającego, bo siekiera znów opada. Głuchnę.

Nagle, powraca słuch. Zrozumiałem. To nie Don Kichot woła. To ktoś wyciąga dłoń do niego. Także do mnie ją wyciąga. Nie tak, jak do idioty. Podaje ją, jak szukającemu. Może to właśnie ci, którzy widzą w Don Kichocie odmieńca, są dziwni, a nie on sam. Czy wszyscy jesteśmy tacy „inni”? Kto ma prawo czuć się lepszym? Co pozwala mi myśleć o sobie inaczej, niż o Don Kichocie – pomyleńcu?

Poczułem „coś” niezwykłego ze strony tej nawołującej osoby. „Coś” jeszcze bardziej dobrego niż mama potrafiła uczynić ze światem, gdy ten zbyt mocno dał znać o sobie, kiedy byłem dzieckiem. To „coś” zaistniało. Choć to – z pozoru – nie jest możliwe, to chyba jednak ja jestem Don Kichotem. Teraz, wcale mi to nie przeszkadza. Przez chwilę jestem z tego dumny. „Tak, na pewno nim jestem.” – stwierdzam sam do siebie.

Wtedy dzwoni do mnie znajomy z daleka. On dawno już wyemigrował. Wybrał wolność, uciekając za granicę. Mówi do mnie przez telefon: „Jak to dobrze się dziś czuć Don Kichotem!”.

Nic nie odpowiedziałem. „Nawołujący mną się interesuje? Przecież mnie nie zna.” – tylko ta myśl ciągle chodziła mi po głowie.

Gdy obudziłem się następnego ranka, mało już było we mnie tego dobra. Tylko wspomnienie pozostało… Nie potrafiłem w nie już nawet dłużej wierzyć.

Nie pamiętałem, o co chodziło w tym wydarzeniu…

***

Tekst jest fragmentem monografii Moja mała mitologia architektury. Teoria kształtowania przestrzeni z do-wyobrażeniem twórczym w tle. Antytraktat, wydanej przez Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku. Tadeusz Pietrzkiewicz jest autorem pojęcia „do-wyobrażania twórczego”, rozumianego jako zdolności przeniesienia sumy indywidualnych doznań, doświadczeń, artefaktów i obrazów, zbieranych przez nas codziennie, jako bazy indywidualizmu twórczego. „Do-wyobrażenie twórcze” wypełnia lukę powstałą po odchodzących wartościach uniwersalnych.

https://pbc.gda.pl/publication/54493/edition/48302/moja-mala-mitologia-architektury-teoria-ksztaltowania-przestrzeni-z-dowyobrazaniem-tworczym-w-tle-antytraktat-my-little-mythology-of-architecture-a-theory-of-spatial-design-with-a-creative-imagining-in-in-the-background-an-anti-treatise-pietrzkiewicz-tadeusz?language=pl#info