My też byliśmy taka rozwydrzoną bandą ciągle biegających huncwotów, też pluliśmy na samochody dorosłych, chodziliśmy na „grandę”, buszowaliśmy po miejscach z tabliczką „Wejście wzbronione”. Choć czasy były inne. A może raczej nasz czas był inny.
Żeby udowodnić wyższość nad rywalem trzeba było „rozłożyć go na łopatki ” a nie obić mu twarz, złamać nos, skopać po brzuchu i głowie. Jak pojedynek to tylko jeden na jednego, nikt nie wyobrażał sobie inaczej, to byłoby niehonorowo. Uderzenie kogoś w twarz było nie do pomyślenia. Te zasady dotyczyły wszystkich, małych kurdupelków i wyrośniętych gigantów, twardzieli i nadwrażliwców. Pamiętam też moment kiedy ten czas zaczął się kończyć, rozsypywać niczym rzeźba z piasku. Pokłóciłem się o jakąś bzdurę ze swoim najlepszym przyjacielem. Od słowa do słowa przeszliśmy do czynów. Okładaliśmy się pięściami, w ferworze walki palnąłem go w twarz, raz, drugi. Nie oddał mi, ciosy wyprowadzał na korpus, nie za mocne, ograniczając się do obrony, jakby chciał mnie przez to zniechęcić do walki, dać mi coś do zrozumienia, choć był szybszy i silniejszy. W ułamku sekundy zdałem sobie sprawę że nie chce mnie uderzyć, rozpaczliwie broniąc naszej przyjaźni, przemijającego dzieciństwa, broniąc świata z zasadami. Do końca życia nie zapomnę jego twarzy w tamtym momencie, na której malowało się niedowierzanie, zagubienie, smutek.
Po tym nasza przyjaźń nigdy nie wyglądała już tak samo. Do dziś jak sobie o tym przypominam mam „gulę” w gardle.
*
Ten świat jest cudowny w kolorze, pastelowe barwy, niesamowite światło, jakby słoneczne popołudnie było tam zawsze. W kontraście do tego bajkowego obrazka są ludzie, niedoskonała społeczność mieszkająca w standardowych, motelowych pokojach, zmagająca się ze swoim losem, nałogami, biedą, nieumiejętnością poradzenia sobie z własnym życiem. Ta społeczność, którą spokojnie można by zasiedlić szemrane dzielnice lub nawet slumsy, kocha i chroni swoje dzieci. Mimo biedy, rozpaczy i beznadziei nikt na nie nie krzyczy, nie szarpie, nie bije. Wszyscy otaczają je miłością, opieką, zrozumieniem, spokojnie tłumacząc w kółko obowiązujące zasady. To szokujące, bo przecież wszyscy doskonale „wiemy” że za każde przewinienie należy się kara, trzeba małego człowieka okrzyczeć jak psa a na koniec wyszarpać i wymierzyć potężnego klapsa żeby się poryczał i posmarkał.
Przyzwolenie na karanie najmłodszych jest u nas niemal powszechne.
Pamiętam księdza, który na lekcje Religii przynosił drewnianą linijkę. Za najmniejsze przewinienie lał na odlew z całej siły w otwartą dłoń. Najgorzej było gdy jej zapomniał, wtedy przynosił świeżo zerwaną witkę wierzbową. Bolało bardziej i dłużej, piekło jak cholera.
Pamiętam też siostrę zakonną którą wszyscy kochaliśmy, dobrą, wyrozumiała i sprawiedliwą. Miała już wtedy swoje lata, uczyła religii jeszcze mojego ojca. Kiedyś z niewiadomych sobie przyczyn zacząłem opowiadać, że lekcja religii odwołana. Im więcej razy to powiedziałem tym bardziej w to wierzyłem, tym bardziej mi się podobało. Ludzie mi dziękowali, byłem przez moment kimś sławnym. Siostra przyszła do salki, w salce ani pół człowieka, zajęło jej niewiele czasu żeby się dowiedzieć kto za tym stoi. Nie wiedziałem co robić, bałem się jak diabli. W końcu poszedłem do niej, przyznałem się czekając na zasłużoną karę. Stałem, czekając aż wyciągnie drewnianą linijkę. Wysłuchała mnie z poważną miną, wytłumaczyła żebym więcej tego nie robił ale najważniejsze co zrobiła to mnie pochwaliła za to że się przyznałem. I się wreszcie uśmiechnęła i mnie przytuliła.
*
Zapamiętajcie to nazwisko: Sean Baker. To magik nie reżyser. Po pięciu minutach filmu jestem cały w tym filmie, zapominam o całym świecie, zapominam że jestem w kinie. Rzecz warta podkreślenia to obsada. Dzieciaki grają jakby kamery nie było, szczególnie fenomenalna Brooklyn Prince. Co chwile łapie się na tym, że wydaję mi się, że oglądam film dokumentalny. Sean Baker zaczyna być znany z nietypowego podejścia do tworzenia filmów, wcześniejsza, brawurowa „Mandarynka” została nakręcona Iphonem.
Amatorzy grają u Baker’a obok profesjonalistów np. świetną rolę matki narkomanki zagrała Bria Vinaite znaleziona w ramach castingu na Instagramie. Obok niej fenomenalny Willem Dafoe, grający postać opiekuna ośrodka. Jest jak anioł stróż, dobry, wyrozumiały, lecz nie wszechmocny. Pomagający ile się da, lecz starający się utrzymać zasady, akceptujący konsekwencje.
Zakończenie jest tak nieoczekiwane i wzruszające, że film się dawno skończył, na ekranie napisy końcowe, a cała sala siedzi nadal wbita w fotel.
W tym zakończeniu, którego Wam nie zdradzę i wiem, że jesteście mi za to wdzięczni, jest siła i nadzieja. Taka sama jak w krótkim filmie który znalazłem w sieci. Młodziutki, 9 letni chłopak, Ryan Watson, z czirokezem na głowie, brawurowo wykonuje wraz ze swoim zespołem cover Rage Against the Machine. Oglądnąłem, wysłuchałem i poczułem że jestem wzruszony. Nie ja jeden. Na filmie, na drugim planie sceny, za zespołem, jeden z mężczyzn ukradkiem ociera łzy. Ale to pewno ojciec.
Zgasiłem komputer, ubrałem kurtkę i buty, byłem już mocno spóźniony.
Wychodząc miałem nieodparte wrażenie, że w świecie który coraz bardziej schodzi na psy, rządzonym przez złych, niebezpiecznych, okrutnych i głupich ludzi, ta malutka, odważna dziewczynka z zakończenia „Florida project” i ten mały buntownik z gitarą z filmu na Youtube to nasza jedyna nadzieja.
„The Florida project”, reż. Sean Baker, 2017
„Mandarynka”, reż. Sean Baker, 2015
9 yr old Ryan Watson & his band „Unavailable” cover Rage Against The Machine https://www.youtube.com/watch?time_continue=4&v=oyyK6hc2VQk